Spojrzałam znudzona w jego stronę, po czym do głowy przyszedł mi świetny pomysł. Położyłam się więc na szafie na brzuchu, głową skierowaną w jego stronę. Brodą położyłam na dłoniach, a łokcie na drewnie.
- Mam pomysł. Idź szukać domu zdatnego do życia, a gdy znajdziesz, przyjdź do mnie - mówię i uważnie mu się przyglądam. Chłopak staje w progu.
- Masz mnie chronić, więc czemu nie idziesz ze mną? - ręce prostuje, po czym składam je na krzyż i kładę na nich głowę.
- Gdy cię coś zaatakuje, uciekaj. Po drodze krzycz. Jeśli cie usłyszę, albo zdążysz do mnie przybiec, przeżyjesz - odparłam, a blondyn zmarszczył brwi.
- A jeśli nie zdążę? Nie taka była umowa - podniosłam automatycznie głowę.
- W umowie nic nie było, że mam cię traktować jak dziecko, czyli za tobą łazić. Mam cię bronić wtedy, kiedy cokolwiek zobaczę. A jeśli niczego nie zobaczę, ani nie usłyszę, radź sobie sam - wtedy chłopak z łatwością mógł sobie uświadomić, że to był haczyk. Zrezygnowany wyszedł, a ja z uśmiechem na twarzy się rozleniwiłam, ale nie na długo. No przecież jak mogę tak przydatnej osobie dać umrzeć? Po pięciu minutach wyszłam na zewnątrz, aby wspiąć się na dach, który o dziwo jeszcze nie był rozwalony. Nie licząc miejsca nad dwoma pokojami, rozwalonym kominem i kilkoma dziurami, gdzie nie było dachówek. Położyłam się na jego krawędzi i czekałam na krzyk chłopaka, albo przynajmniej woń jakiegoś mutanta lub człowieka w okolicy. Jednak nic na razie nie wskazywało na to, że cokolwiek się znajdzie w tych stronach tego dnia, więc ja jak i ten blondas mogliśmy być spokojni.
Otwieram oczy i akurat zobaczyłam chłopaka idącego przez środek ulicy, a za nim jakiegoś szczura. Nie wiem co to było, ale kiedyś spotkałam się z takim czymś, więc postanowiłam się zabawić.
- Blondyn! - chłopak staje i się odwraca, aż w końcu odnajduje mnie na dachu. - Nie daj się temu czemuś ugryźć, bo ci wyskoczy jakaś wysypka! - moja mina jest poważna. Gdy chłopak gwałtownie reaguję odskokiem i ucieczką od gryzonia, ja zeskoczyłam z budynku. Chłopak biegł w moją stronę, a to coś za nim. Gdy był już blisko, wystawiłam nogę, na co się przewrócił, po czym chwyciłam tego potworka za ogon. Zaczęło piszczeć. - Cykor - śmieje się, po czym rozgniatam stworzenie w dłoni na jego oczach, dobrze wiedząc, że nie lubi ani krwi, ani jakichkolwiek zwłok. - Jak ty przeżyłeś? - pytam samą siebie, po czym kieruje wzrok na chłopaka, oczekując sprawozdania z tej jego wyprawy.
<Jack?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz