Mam to nazwać szczęściem, czy po prostu moim przeznaczeniem. Po raz pierwszy od narodzin czuje, że ten świat jest dla mnie wręcz idealny. Może i oszalałem, ale to właśnie moje zdanie. Ta katastrofa była dla mnie wybawieniem od odrzucenia i obelg przez rówieśników, a teraz? Oni nie żyją, a moja „wyjątkowa wada” ratuje mi tyłek przed ich mordercami. Cóż za ironia…
-No i co myślisz o tym burek?- Mruknąłem do psopodobnego mutanta, na którym właśnie leżałem….Dokładnie…leżałem na jego grzbiecie znudzony, a on szedł jak na jakieś skazanie. Dobrze wiedział, że nie ma sensu walczyć, bo i tak nie zejdę, a dalsze rodeo chyba go znudziło. Mądre zwierzę, tylko szkoda, że w odpowiedzi jedynie na mnie zawarczało, co pewno oznaczała „odwal się w końcu”.
Westchnąłem znudzony. Inne białe mutanty trzymały się od naszej dwójki z daleka…albo tylko ode mnie? Tak…. Zdecydowanie się nie zaprzyjaźnimy.
Mijaliśmy kolejną pustą aleje. Na ulicach stały zdemolowane samochody, leżały śmieci, gdzie nie gdzie widniały zaschnięte ślady krwi. Nie wiem, na co wysłali mnie na ten patrol…pewnie chcieli się mnie po prostu pozbyć, bym dał im spokój z moim ciągłym marudzeniem, że to mi nudno, bądź nic mi się nie chce. Ich kamienne twarze zaczęły nawet przejawiać oznaki irytacji…to jakiś postęp według mnie. Ale zapewne nadal myślą, że ktoś żyje. Ja dawno straciłem tą nadzieje po ostatnim gościu, który zwariował i poderżnął sobie przy mnie gardło. Pobrudził mi ulubioną bluzkę…wiecie jak trudno w tych czasach zmyć plamę z krwi?!
Tak…nie mam innych problemów niż upaćkana bluzka….
Potwory nagle się zatrzymały, a z ich gardeł wydobywało się ciche warczenie nieskierowane na moją osobę. Zaciekawiony zacząłem szukać wzrokiem owego obiektu, a gdy go dostrzegłem zacząłem się zastanawiać, czy nie za długo przesiedziałem na słońcu. Dziewczyna, w śmiesznej i grubej bluzie, mimo że było ciepło, siedziała w cieniu na gruzie. Nie zwracała uwagi na mutanty, a jakoś nie chciało mi się wierzyć, że jest głucha, bo warczenie z każdą chwilą przybierało na sile. Musiałem coś zrobić, bo inaczej te potwory -plus ten, na którym siedzę- rozszarpią ją, a ja znów będę cały we krwi, a na dodatek flakach, kościach i innych rzeczach z ludzkiego organizmu.
Złapałem mojego mutanta za uszy i pociągnąłem by odwrócić jego uwagę, lecz skończyło się to jedynie wkurzonym warknięciem i nagłym upadkiem przez głowę potwora. Nie zdążyłem się uratować, ale za to zrobiłem efektowny koziołka z uderzeniem w ścianę budynku. Jęknąłem niezadowolony czując cały mój ciężar na karku…strasznie niewygodna pozycja, a do tego lekko upokarzająca. Jakoś wróciłem do pozycji stojącej i trzepiąc piasek z włosów rozejrzałem się. Dziewczyna siedziała z trzy metry ode mnie, a jej wzrok mówił sam za siebie, że jakiś idiota, nagle wyleciał ze zgrai krwiożerczych mutantów.
-No hej – zaśmiałem się i uśmiechnąłem promiennie jak gdyby nigdy nic.
<Angie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz