Spojrzałam na torbę. Tabletki na jakiś ból zapewne, trochę wody oraz prezerwatywy. Posłałam chłopakowi zirytowane spojrzenie, po czym wróciłam do oglądania swej strzykawki.
- Żałosny jesteś - powiedziałam nie patrząc na niego, chociaż za pewne zmarszczył brwi.
Może i tamte rzeczy rzeczywiście były by dla mnie bardziej przydatne, jednak uwielbiałam rozczarowywać ludzi. Po za tym ta zawartość mnie okropnie ciekawiła. Co tam jest? Może lek na te wszystkie choroby? A może jakaś odporność? Miałam tyle pomysłów w głowie, ale żadnego nie potrafiłam wybrać. Nie spuszczałam z tej rzeczy wzroku, a chłopak widocznie chciał to mieć.
- Co tu jest takiego ważnego? - spytałam ignorując jego torbę, która i tak już zabrał zrezygnowany.
W tym świecie trzeba sobie radzić, nieprawdaż? Nawet, jeśli będą cię wyzywać od najgorszych. Nawet nad tymi najlepszymi i najmilszymi się wyżywają, więc jaka jest różnica? A taka, że możesz się ustatkować i żyć lepiej, jako wredna suka, niż potulny baranek, który tak na prawdę jest tylko na zawołanie innych.
- Nie powinno cię to obchodzić - to zdanie także mi się nie spodobało.
Spojrzałam na niego kątem oka, a żeby nauczyć go szacunku, puściłam przedmiot, po czym na niego lekko nadepnęłam.
- Szacunku psie - mruczałam patrząc na niego. - I odpowiada się na pytania - stanęłam na strzykawkę, która pod wpływem impulsu pękła, a ciecz w środku wylała się. Chłopak widząc to, normalnie aż trząsł się ze złości. Jednak zacisnął pięści i dalej siedział na tym starym krześle, które o dziwo się jeszcze nie połamało. Nie odzywał się, ale widać było, jak gotuje się ze złości.
Zajrzałam do swojej torby, po czym wyrzuciłam na wierzch wszystkie igły. Było ich z pięć, a z tą roztrzaskaną sześć. Rzuciłam je na podłogę i lekko stanęłam butem na dwie.
- Co tam jest? - zapytałam ponownie uważnie obserwując, jak przedmioty jeszcze kręcą się wokół własnej osi.
- Narkotyki - odpowiada w końcu. Grzeczny chłopiec, bo i tak nic by nie wskórał milczeniem, czy obrażaniem mnie. Zamiast tego mógł tylko pogorszyć swoje dotychczasowe życie, jeśli jakiekolwiek jeszcze miał.
Spojrzałam krzywo na te rzeczy.
- Zabieraj je - zabieram nogę z rzeczy, po czym staję na szafie, a po wpływem skakania na niej, krew się dalej rozlewa. Chłopak na początku nie wie co robić, jakby się zaczął mnie bać, ale myślał, że to pułapka. W sumie sama bym tak myślała na jego miejscu, ale ja nie jestem cierpliwa. - Zabieraj to, póki się nie rozmyśle - dodaje trochę bardziej oschle, po czym zeskakuje z szafy i do niego podchodzę. - Za wodę i tabletki. Prezerwatywy zostawię tobie, chłopcy mają większy problem z podnieceniem - uśmiecham się ironicznie z wyciągniętą dłonią. Stoję na przeciw chłopaka, lekko pochylona tak, że nasze twarze dzieli tylko z kilka centymetrów. Chłopak odsunął głowę do tyłu, a moja się przybliżyła za to. Czekałam na swoje rzeczy, które oddał mi w końcu z niezadowoloną miną.
Dlaczego tak na prawdę się zgodziłam na ten układ? Nie jarają mnie narkotyki, nie faszeruje się tym gównem i wole je oddać komuś, kto dzięki nim zginie. Albo przynajmniej będzie odurzony, a ja będę mogła się z nim "pobawić".
Prostuje się, a na moją twarz wdziera się ponownie obojętność. Chowam przedmioty do torby, po czym kieruje się do wyjścia. Z chęcią udzieliłabym mu pewnej rady, ale po co?
Wychodzę na zewnątrz, po czym siadam na starym samochodzie, a raczej na tym, co z niego zostało. Bez okien, bez dwóch drzwi, bez rejestracji, jedynie stare siedzenia i trochę żelastwa na górze. Obserwowałam dom, z którego wkrótce miał wyjść ten ktosiek. Miałam mu dać radę, że jeśli się zaraz nie pospieszy, będzie musiał walczyć o życie z mutantem, którego wyczuwam. Jest już blisko. A co go zwabiło? Oczywiście świeżutka krew...
<Jack?>