9 sie 2016

Od Aleksandry cd. od Rosalie

   Z samego rana łaziłam po mieście szukając jakiegoś pożywienia czy wody. Większość domów jednak już była dość mocno splądrowana przez co nie miałam co liczyć na jakieś przydatne rzeczy.
Sięgnęłam do torebki po leki przeciwbólowe. Mimo, iż wiem, że nie powinnam chciałam zagłuszyć nimi ból brzucha z głodu. Nie było mi to jednak dane ponieważ nim zdążyłam je wyciągnąć, coś, a raczej ktoś na mnie wpadł. Runęłam na ziemię z hukiem.
 - Przepraszam... - Spojrzałam przed siebie.
   Siedziała tam niziutka dziewczyna, o jasnej cerze i bielutkich długich włosach. Wpatrywała się we mnie swoimi ślicznymi kolorowymi oczkami. Oczkami... Przypomniałam sobie o moich oczach i szybko je zakryłam kapturem z obawy o białe źrenice. Zakryłam też dłonie rękawami. Może nie zauważyła mojej "inności"...
 - Nic Ci nie jest?... - Zmartwiłam się i podniosłam. 
 

4 sie 2016

Od Rosalie

   Wojna, katastrofa, apokalipsa, koniec świata. Och jak ja kocham takie rzeczy! Nareszcie wolna. Szkoda tylko, że wszystkie robale z laboratorium zmarły zaraz po awarii reaktora. A tak bardzo chciałam im pomóc odejść z tego świata. Z drugiej strony mogę przestać marudzić, że umieścili mnie w najbardziej opancerzonym pokoju w budynku. Szczerze mówiąc nie pamiętam kiedy ostatnio byłam na zewnątrz. Chwila… Czy ja kiedykolwiek byłam na zewnątrz? Oj, mniejsza z tym. Świat i tak już dawno stracił swoją naturalność i urok. Nie łatwo było się wydostać z gruzów laboratorium, ale nareszcie udało mi się ujrzeć niebo. Co prawda zakryte gęstą, czarną chmurą z promieniotwórczych odłamków czy czymś w ten deseń. Przez dłuższą, naprawdę dłuugą, chwilę nie byłam w stanie normalnie oddychać, ale potem mój organizm się przyzwyczaił. To zapewne nie tylko sprawka pyłu i dymu w powietrzu, ale pewnie też tego, że całe życie oddychałam suchym, klimatyzowanym powietrzem czystym od wszelkich zanieczyszczeń i zarazków. W ogóle to ciekawe jak zareaguje na tą zmianę otoczenia mój organizm. Cóż, najwyżej zdechnę do 2 dniach. Tak naprawdę to nawet nie mam pewności czy nie zostałam sama, a reszty żywych stworzeń nie zmiotła z powierzchni Ziemi chociażby fala uderzeniowa.
~2 tygodnie później~
   Niestety nie wszystko wymarło. Muszę z przykrością przyznać, że nawet większa część niż zakładałam ocalała. Odnalazłam moje ukochane psiaki krótko po wyjściu z gruzów budynku, w którym mieszkałam. Wszędzie można spotkać mniej lub bardziej rozumnych zmutowanych, momentami chyba nawet widziałam zdrowe osoby, ale nie specjalnie mnie do nich ciągnęło. Dzisiaj był wyjątkowo ładny dzień. Chmury dymu się podniosły dzięki czemu łatwiej mi się oddychało, a jednocześnie w mojej okolicy nie kręciło się za dużo mniejszych jak i większych stworzeń. Siedziałam sobie na dachu budynku oparta o jakąś starą kolumnę. Przyglądałam się wyniszczonej okolicy, gdy nagle za plecami usłyszałam głośne charknięcie i w tym samym momencie poczułam odrażającą woń. Jakieś rozkładające się dziko-podobne stworzenia kroczyły w moim kierunku. Że też ich wcześniej nie zauważyłam. Cicho wzdychając podniosłam się. Psiaki, które do tej pory wylegiwały się już miały rzucić się na zmutowane zwierzaki, gdy zakazałam im walczyć gestem ręki, a sama weszłam na belkę, która prowadziła do sąsiedniego budynku. Balansując nad przepaścią zauważyłam tylko kątem oka jak moje zwierzaki niepostrzeżenie schodzą na dół po schodach, gdy potwory skupiły swoją uwagę na mojej osobie. Szybko przemknęłam do drugiego budynku i kontrolowanym biegiem zeszłam na dół. Już myślałam, że to jedyne co mnie dzisiaj spotka i zaraz będę mogła dalej polenić się w jakimś odosobnionym zaułku, ale niestety to nie koniec wrażeń. Niemalże wybiegając przez drzwi wejściowe zderzyłam się z jakąś postacią. Obydwie upadłyśmy z cichym hukiem wzniecając przy tym pył w powietrze. Gdy tylko uniosłam głowę ujrzałam kobietę o jasnej cerze i pięknych, długich, blond włosach.
<Aleksandra?>

3 sie 2016

Od Cory c.d od Natalie

   Nic nie zostało. Czubkiem buta kopnęłam wyważoną płytę, która wcześniej zasłaniała wejście do niewielkiego pomieszczenia w zrujnowanej kamienicy. Pusta szafka, w której przedtem trzymałam wszystkie zapasy, leżała przewrócona na bok. Ktokolwiek włamał się do mojej kryjówki, zabrał wszystko.
   Nie mógł znaleźć broni - pocieszyłam się w myślach, odsłaniając ukryte wyżłobienie w ścianie. Jednak zarówno łuk, jak i strzały przepadły. Złodziej dokładnie sprawdził każdy zakamarek. Jedyne co miałam ze sobą, to stary i dziurawy plecak, znaleziony ostatnio na śmietniku. A więc muszę znaleźć kogoś, do kogo się przyczepię. Albo wreszcie dostać się do Kruków czy Shadow Fang. Jedni i drudzy szukają kogoś doświadczonego w posługiwaniu się bronią, jeśli zdobędę ich zaufanie, może nawet dostanę kiedyś nową broń.
   Godzinę później spacerując przez pobliski las, wypatrywałam jakichkolwiek jadalnych roślin. Choć promienie skaziły ziemię, niektóre zmutowane rośliny nadawały się do zjedzenia. Nie przypominały niczego dotychczas znanego, jednak nie były też czymś nowym. Na przykład takie poziomki, nie były już czerwone, tylko białe. Niby zachowały kształt, ale zmieniły kolor. Szybko rwałam owoce z krzaczków skrytych między drzewami i wsypywałam do kieszeni kurtki.
   I wtedy dojrzałam prawdopodobnie jednego z największych mutantów, jaki mógł żyć w okolicach miasta. Porośnięta futrem, kwadratowa sylwetka niezgrabnie wymijała rozłożyste drzewa, korony ledwo górowały nad bestią. Poznałam naczelnego po jakby ludzkich łapach, którymi zahaczał o co większe krzaki. Mutant musiał uciec z zoo, ale najpierw wchłonął odpowiednio wielka dawkę radioaktywnych promieni, porządnie wyrósł i udał się do bardziej naturalnego środowiska. Chciałam odejść w innym kierunku, lecz zauważyłam, że goryl był zajęty czymś konkretnym. Skryłam się za drzewem, by usłyszeć potem huk pękającego kamienia i dziewczęcy krzyk. Za późno?
   Nie - podpowiedział mi wewnętrzny instynkt. Rzuciłam w kierunku mutanta moją ostatnią nadzieją, w pośpiechu pociągając prowizoryczną zawleczkę. Efekt był niewiarygodny.
   Pośród skrzących się odłamków metalu najpierw zapaliła się jego sierść, dopiero potem usłyszałam potworny ryk. Goryl padł, odsłaniając przerażoną ofiarę. Zza drzewa wychyliła się wysoka, lecz drobna postać z krzykliwie błękitnymi kucykami. Ten kolor był dla mutantów jak napis: „tutaj jest twój obiad”. Przez chwilę mierzyła mnie wzrokiem, jednak nie mogła zobaczyć niczego więcej, niż mojej sylwetki. A potem szybko wycofała się w gąszcze za plecami.
   Co ona wyczynia? Szybko minęłam nadpalonego mutanta w nadziei, że prowizoryczny granat i ogień zabił tak wielkiego zwierza. Przyśpieszyłam ze niespokojnego kroku w bieg i dogoniłam dziewczynę. Nie wiedziałam jak ja zatrzymać, a ona pewnie mnie nie usłyszała. Machinalnie złapałam ją za ramię i prosto z mostu zapytałam:
- Gdzie się wybierasz?
    Dziewczyna odwróciła się z obawą, jednak wyraźnie jej ulżyło na widok kogoś w miarę normalnego. Nastąpiła cisza, przerwana trzaskiem palącego się mięsa. W powietrzu unosił się już okropny smród.
- Ja… nie szukam kłopotów - w końcu wyjaśniła. - Pozwól, że sobie pójdę.
   Już chciałam odpuścić, ale targnęło mną kolejne przeczucie, tym razem bardziej racjonalne. Zapach mokrego szczura wymieszany z…
- Ich jest tutaj więcej. Nie czujesz tego zwierzęcego odoru? Nie radzę zostawać ci tutaj samej - dodałam. - Mogłabyś wrócić ze mną, byłoby raźniej - zaproponowałam, już żałując swych słów.
   Dziewczyna przymrużyła oczy. Nie miałam zielonego pojęcia, co sobie właśnie pomyślała. Ponieważ nie odezwała się słówkiem, powoli zawróciłam w kierunku miasta, wciąż jednak nasłuchiwałam odpowiedzi.
<Natalie?>

Nowy Zmutowany


Cora Audrey Page/ 24 lata/ nie pracująca/ zmutowany

31 lip 2016

Od Ganty cd. od Asami

   Kiedy poprosiła mnie o doprowadzenie to brzmiało dla mnie tak jakby podała mi swoją głowę na tacy. Uśmiechnąłem się delikatnie, gdy dodała że mieszka w opuszczonej dzielnicy, wszystko układało się coraz lepiej. 
- Nie ma problemu. - powiedziałem. A moje oczy jak zwykle błysnęły, jednak ona wydawała się być na tym punkcie ślepa. Czyżby naprawdę jeszcze nie zauważyła że jestem mutantem? Może jest daltonistką, albo po prostu za bardzo ufa ludziom. A istnieje też taka możliwość że ona sama jest mutantem. Oj tam . Nieważne. Ważne jest to że nie ucieka z krzykiem, jak większość. 
Szliśmy powoli w skazanym kierunku. Miałem wrażenie że specjalnie wybiera jak najbardziej ciemne i opuszczone uliczki. Ciągle rozmawialiśmy, głównie to ja pytałem a ona odpowiadała. Lubię poznać nieco swoją ofiarę . Rozmawiając tak z nią nie zauważyłem nawet ile doskonałych okazji przegapiłem, aby zaatakować. Tyle razy podczas drogi nie było nikogo innego na ulicy oprócz nas. Z łatwością wtedy mogłem przystąpić do ataku, ale jednak rozmowa wydawała mi się bardziej interesująca i mówiłem sam do siebie: - E tam. Za chwilę znowu będzie okazja. 
W pewnym momencie naszej "podróży" na naszej drodze stanęły trzy ogromne dobermany. Piana wypływała im z pyska wodospadami. A ich czerwone oczy lśniły w ciemnej uliczce, w której się znajdowaliśmy. 
Asami stanęła jak wryta. Ja spokojnie powiedziałem do niej:
- Tylko nie uciekaj. 
Po czym wyciągnąłem z jednej ze skrytek w moich spodniach nóż. 
Uśmiechnąłem się i zmierzyłem wzrokiem 3 czworonożne postacie, które zaczęły lecieć w naszym kierunku. Zanim dobiegły, popchnąłem Asami w tył, tak aby sam zostać na przeciw psom, które już skoczyły by dostać się do mojego gardła. Przed dwójką z nich zrobiłem unik, a trzeciego złapałem podczas skoku za łeb. Ten próbując się uwolnić machał łapami w powietrzu. Utrzymanie psa za samą czaszkę byłoby bardzo trudne dla człowieka, ale ja przecież mam to szczęście że moją mutacją jest nadludzka siła. Zacząłem coraz bardziej zaciskać dłoń na jego czaszce dopóki ta nie pękła, a jego mózg i krew nie obryzgały mnie . A jego już nieżywe ciało upadło bezwładnie na ziemię. Popatrzyłem na swoją dłoń która przesiąknięta była krwią. Nie mogłem powstrzymać tego swojego dziwnego nieludzkiego instynktu. Oblizałem ją, zapominając o dwóch pozostałych psach. Które zaatakowały mnie od tyłu. Upadłem na brzuch, a one zaczęły rozrywać moją bluzę na plecach. Jednak szybko i bez większego trudu wstałem, tym samym zrzucając z siebie dwa pozostałe. Które teraz zaczęły gryźć mnie po nogach, sprawiając że coraz bardziej zaczynały krwawić. Zrobiłem zamach i odwracając się wbiłem nóż w głowę jednego z psów, który zaczął piszczeć i drgać. Zacząłem niemiłosiernie wiercić w jego głowie, dopóki ten całkiem nie zesztywniał. Gdy był już martwy, nadepnąłem na niego ostatecznie łamiąc mu całe ciało żeby mieć pewność że już nie wstanie. Gdy tak bawiłem się z tym, zapomniałem że jest jeszcze trzeci. Wtedy usłyszałem Asami, zauważyłem że ostatni żywy pies dał sobie spokój ze mną i zaatakował ją. O nie. Nie ma mowy. Ja pierwszy ją znalazłem. - mówiłem w myślach sam do siebie. Po czym podszedłem do nich, pies szarpał Asami za nogę . Na mnie nie zwrócił nawet uwagi. Urażony tym faktem kopnąłem go z całej siły w żebra, ten pisnął z bólu tym samym puszczając nogę Asami. Powtórzyłem kopniaka tym razem w pysk, pies cofnął się i już mocno zdenerwowany rzucił się na mnie przewracając mnie. Upadłem na plecy a ten skoczył na mnie. Był najsilniejszy z całej trójki. Siłowałem się z nim nie pozwalając jego kłom dotknąć mojej twarzy. Nóż wypadł mi gdzieś, tak więc jedną ręką siłowałem się z nim a druga szukałem obok siebie noża, gdy w końcu poczułem że mam coś w ręce. Wbiłem mu to między oczy. Pies padł nie żywy, ja ściągnąłem go z siebie i zauważyłem, że wbiłem mu w głowę najzwyklejszy drewniany patyk. Co było dla człowieka prawie nie możliwe, teraz Asami musiała się zorientować, że nie jestem zwyczajnym człowiekiem. Popatrzyłem na nią.
<Asami?>

25 lip 2016

Od Natalie

   Przeciągnęłam się leniwie. Rozejrzałam się nie przytomnie wokół, jak każdego ranka. Przez rozbite okno napływały do rozlatującego się pomieszczenia nieśmiałe promyki słońca. Podniosłam się, przecierając zaspane oczy. Przeczesałam błękitne włosy połamanym grzebieniem bez połowy ząbków znalezionym w obecnej kryjówce. Przygładziłam ubranie i założyłam nieodłączny element mojego stroju - słuchawki. Zerknęłam z przyzwyczajenia na potłuczone lustro wiszące ledwo na ścianie. Obróciłam się i wyszłam przez wiszące niepewnie na jednym zawiasie drzwi. Po drodze zgarnęłam wiszący na niskiej gałęzi worek-plecak, i zarzuciłam go na plecy. Sprężystym krokiem ruszyłam w stronę lasu. Skradzioną sałatą się nie najem. Pora nazbierać czegoś smaczniejszego. Na takie "polowania" chodziłam od czasu do czasu, bo nie mogło to zastąpić porządnego jedzenia. Za to służyło za dobrą przekąskę. Weźmy na to np. takie jagody; na obiad nie wystarczy, ale za to będą świetnym dodatkiem do innych pokarmów. Co prawda od wybuchu nie jem jak królowa, (przedtem zresztą też nie byłam zbyt bogata) ale dało się tak żyć. Choć było dość ciężko.
   Powoli zagłębiałam się w ciemny las. Nagle usłyszałam coś wielkiego przedzierającego się przez zarośla. Odwróciłam się błyskawicznie w tym kierunku. Z pośród drzew wyłoniła się ciemna sylwetka. Cofnęłam się gwałtownie. Przede mną stał mutant. Nie byłam w stanie stwierdzić nawet, czym był wcześniej. Ale czymś dużym. I zdecydowanie przybyło mu na wzroście. Gdyby ubyło, to musiałby chyba być słoniem. W każdym razie cokolwiek by to nie było, już zdążyło mnie zauważyć. I chyba było głodne. Jednym wielkim susem znalazło się przy mnie. Może kangur? Zamachnęło się. Szybko odskoczyłam, a jego pięść rozwaliła kamień obok mnie. Raczej goryl. Przebiegłam pod jego wyciągniętą ręką i schroniłam się za szerokim pniem drzewa. Rozejrzał się. Zaczął węszyć. Spojrzał na drzewo za którym się schroniłam, i zaczął iść w jego kierunku. Zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu jakiejkolwiek drogi ucieczki. Nagle zobaczyłam jakąś postać, a potem wielkie cielsko mutanta zwaliło się bez czucia na ziemię. Zerknęłam na wybawiciela, próbując określić, czy może mi w jakiś sposób zagrozić. Uznając, że lepiej jak najszybciej się oddalić, postanowiłam nie zwracać na siebie zbytniej uwagi nieznajomego. Przeszłam kilka kroków i już miałam postawić kolejny, kiedy ktoś położył mi rękę na ramieniu.
- Gdzie się wybierasz?- zapytał. Odwróciłam się z obawą.
<Ktoś?>

Od Asami cd. od Ganty

   Chłopak podszedł do mnie i odwzajemnił delikatny uśmiech. Podrapał się za tył głowy, pytając się przy tym:
- Przepraszam wiesz może co to za ulica? - zapytał się. Zmierzyłam go od stup do głów (przepraszam, głowy). Był wyższy ode mnie, co powodowała, że czułam się osaczona i naprawdę bardzo mała. Był dobrze zbudowany, widać było, że regularnie ćwiczy. Miał blond włosy, a niektóre kosmyki opadały mu na czoło robiąc wrażenie rozczochranych, lecz nie tak bardzo jak moje. 
- Southwark Westminsteru - powiedziałam. Miałam wrażenie, że chłopak w ogóle nie zrozumiał co do niego powiedziałam, lecz po prostu nie zwróciłam na to głębszej uwagi, chowając ukradzione pieniądze do kieszeni. Mężczyzna zrobił zdziwiona minę po czym dodał:
- Naprawdę? Jestem aż tak daleko? Na szczęście niedaleko jest fajna kawiarenka. Może masz ochotę na kawę? Ja stawiam. - Uśmiechnął się całkiem naturalnie, lecz jego oczy błysnęły wyjątkowo specyficznym kolorem. Nie dało by się tego przeoczyć. Nasze spojrzenia się od razu skrzyżowany. Jego oczy biły neonowym zielonym kolorem. Nie wydałam z siebie żadnego przerażonego dźwięku czy też nie wzdrygnęłam się tak jak wcześniej. Przeciwnie. Podeszłam krok bliżej, i przekrzywiłam głowę w geście zaciekawienia, jednocześnie wkładając dłonie do kieszeni, by wyglądać na rozluźnioną - gówno prawda. Przy pasie z tyłu pleców miałam nóż. Chciałam by moje ręce miały do niego szybki dostęp. Mimo wszystko, wpatrywałam się w jego neonowe oczy. Było to dość chamskie i naprawdę niegrzeczne z mojej strony. Po paru sekundach wyprostowałam się i obdarowałam chłopaka promiennym uśmiechem, po czym dodałam. 
- Iście ciekawe - zaśmiałam się. Nie chciałam się wypytywać gdyż, iż tak już wyszłam na osobę niewychowaną - własnie niewychowana jestem, lecz trochę zasad powinnam znać. Jednakże po tych słowach powiedziałam jeszcze - Możemy iść? Bo wiesz, skoro ty stawiasz to ja jestem bardzo chętna. Tylko spodziewaj się, że wydasz na mnie dużo, głodna jestem - zajęczałam i wyszłam z ciemnego zaułku mijając lekko zmieszanego chłopaka moją postawą. Ruszyłam w tłum, lecz zatrzymałam się chcąc by mężczyzna mnie dogonił. Gdy to uczynił ruszyliśmy w stronę kawiarni. Szłam sprężystym i energicznym krokiem, bacznie obserwując otoczenie. Szliśmy w milczeniu co jego pewnie wprawiało w zakłopotanie więc postanowiłam sprawić by to zakłopotanie było jeszcze większe, bo przecież nie była bym sobą. Podskoczyłam i zrobiłam obrót by wylądować na przeciwko niego. Musiałam podnieść głowę by widzieć jego twarz a on schylić swoją by widzieć mnie. Uśmiechnęłam się promiennie po czym powiedziałam. 
- Idziemy razem do kawiarni a nie znamy nawet swoich imion - podsumowałam i ciągnęłam dalej - Jestem Asami Evel, lecz często mówią do mnie po prostu As - powiedziałam, nadal uśmiechając się, zapytałam się także - A jak brzmi twoje imię? 
On uśmiechnął się lekko i odpowiedział. 
- Ganta Amano - powiedział, po czym ja kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam. 
- Więc chodźmy na podbój kawiarni! - powiedziałam unosząc dłoń do góry. Zachowywałam się jak małe urocze dziecko, lecz dzisiaj wyjątkowo rozpierała mnie energia a ja nie mogłam jej spożytkować - jak zwykle. 
***
   W kawiarni siedzieliśmy do samego późnego wieczora, czego nawet nie zauważyłam. Zawsze starałam się wracać do domu przed zachodem słońca, gdyż później na ulicach zaczynają pojawiać się pierwsze mutanty. O dziwo zjadłam tylko jabłecznik (kocham to ciasto) i czułam się naprawdę nasycona i było mi naprawdę słodko. Chłopak, którego poznałam przez przypadek wydawał mi się naprawdę sympatyczny, lecz miał w sobie coś dziwnego czego nie potrafiłam określić. Kiedy postanowiłam już wracać do domu, wyszłam na ulicę z Gantem, zapytałam się go, zerkając na niego. 
- Em...odprowadzisz mnie? Mieszkam dość daleko i w opuszczonej dzielnicy, więc czułabym się raźniej gdybyś mnie zechciał odprowadzić... - powiedziałam cicho, uśmiechając się nieśmiało. Oczy chłopaka znowu zabłysły tym samym kolorem co wcześniej, lecz nie zwracałam na to uwagi, możliwe, że przez ten czas przebywania w jego towarzystwie przyzwyczaiłam się. 
< Ganta? :> > 

24 lip 2016

Od Ganty cd. od Asami

   Jej postać tak bardzo mnie zaintrygowała że nie zwróciłem uwagi jak bardzo niedyskretnie się jej przyglądam. Nie mogło się skończyć inaczej jak tym że dziewczyna zauważyła mój wzrok, i odpowiedziała mi niewinnym uśmiechem. Idealnie. Te "milutkie" i "wrażliwe" jakoś najbardziej mi się podobały. To piękne oglądać gdy taka osoba która na co dzień ma uśmiech na twarzy, płacze i dławi się swoją krwią. Taka krucha niewinna osóbka, idealny cel dla takiego smakosza jak ja. Aż przeszły mnie ciarki. Ale dałem spokój swoim wyobrażeniom bo mogłem się zachowywać nienaturalnie wymyślając te dziwaczne scenariusze wydarzeń, najzwyczajniej w świecie odwzajemniłem uśmiech. Skoro już nawiązaliśmy minimalny kontakt, nie mogę tego stracić prawda? Więc spokojnym krokiem zacząłem podchodzić do dziewczyny, mijając wszystkich innych przechodniów. Gdy byłem już wystarczająco blisko zmierzyłem ją wzrokiem od stóp do głów. Drobna ale wysportowana. Było widać że ćwiczy. Coraz bardziej ten dzień zaczynał mi się podobać. Nie ma nic lepszego niż smak wyćwiczonego, zadbanego ciała. Gdy człowiek ćwiczy wszystkie struktury i tkanki układają się w i idealną całość, tworząc niezapomniany smak. Zjadając takiego człowieka masz chociaż pewność że nie zarazisz się żadnym świństwem, bo wiadomo że o siebie dba. Uwierzcie mi lepszego delikatesu nie ma. Może nawet skuszę się na powrócenie do kanibalizmu? Oczywiście nie dałem po sobie poznać o czym myślę, zachowywałem się normalnie. W końcu postanowiłem wydusić z siebie słowo. Najlepiej zacząć od czegoś banalnego co nie budzi podejrzeń:
- Przepraszam wiesz może co to za ulica? 
Dziewczyna uśmiechnęła się i chowając drobniaki w kieszeni powiedziała jakąś dziwaczną nazwę ulicy na którą i tak nie zwróciłem uwagi. Udałem zdziwionego:
- Naprawdę? Jestem aż tak daleko? Na szczęście niedaleko jest fajna kawiarenka. Może masz ochotę na kawę? Ja stawiam. - uśmiechnąłem się i nagle moje oczy błysnęły innym kolorem. Neonowym zielonym co oznaczało podekscytowanie. Cholera. Właśnie teraz. To w ogóle nie wygląda podejrzanie prawda? Zwykle wciskam ludziom kit że to specjalne soczewki, ale nie każdy jest na tyle naiwny żeby w to uwierzyć. Czekałem na jej reakcje, może nawet nie zauważyła? Tak byłoby najlepiej. 
< Asami? >

20 lip 2016

Od Asami cd. od Ganty

   Wstałam wcześnie rano, co było zadziwiające, bo budzę się zazwyczaj w porach obiadowych. Pierwszym odgłosem który usłyszałam był mój brzuch, który domagał się jedzenia. Jakby tak pomyśleć w ustach nie miałam nic porządnego od jakiś dwóch dni. Wstałam ze starego materaca i podeszłam do kawałka potłuczonego lusterka od auta. Wzięłam je do ręki i przejrzałam się. Drugą dłonią przeczesałam moje i tak rozczochrane włosy, co i tak nie pomogło. Uśmiechnęłam się sama do siebie uroczo niczym anioł do anioła. Ubrałam się szybko w za dużą podkoszulkę i krótkie spodenki po czym wyszłam z w połowie zawalonego bloku. Mieszkałam tu już praktycznie sama nie licząc myszy i zmutowanego kota, który mnie ratuje z plagi tych małych wrednych gryzoni. Postanowiłam więc zdobyć jakieś jedzenie, lub pieniądze na nie. 
Ulice były od rana puste więc do południa czekałam by zapełniły się ludźmi. Bacznie każdego obserwowałam aż nagle dostrzegłam dziewczynkę, która mimo wszystkiego wyróżniała się z tłumu. Wydawać by się mogło, że mimo obecnego stanu Londynu jej rodzice posiadają coś na kącie. Wyszłam z uliczki i jakby niby nic zaczęłam biec "nie celowo" oczywiście prosto na nią. "Nie chcący" na nią wpadłam. Ona przewróciła się więc "pełna poczucia winy" szybko do niej podeszłam. 
- Nic ci nie jest?! - zapytałam się z czułością w głosie, kładąc jej z troską dłoń na jej ramieniu. Ona uśmiechnęła się, a ja sama także odwzajemniłam uśmiech. Druga ręka, wślizgnęła się do jej kieszonki napotykając parę monet. Szybko je zabrałam po czym szybko opuściłam dziewczynkę. Sama nie posiadając się z radości, postanowiłam skręcić w wąską ciemną uliczkę, do której raczej nikt nie wchodzi. Oparłam się o słup, licząc monety. Z uśmiechem na ustach stwierdziłam, że wystarczy na to bym kupiła sobie jedzenia na jakieś dwa dni. Włożyłam je do kieszeni, pilnując by mi nie wypadły. Miałam już odchodzić z tego miejsca, gdy poczułam na sobie czyjś wzrok. Spojrzałam szybko w tamtą stronę i stwierdziłam, że wzrok ten przeszył mnie na wskroś. Lekko się wzdrygnęłam lecz szybko to minęło i posłałam mu uroczy uśmiech, nadal stojąc w tym samym miejscu. Mężczyzna ruszył w moim kierunku. 
< Ganty? >

Od Ganty

   Południe. Czyli ta najgorsza pora dnia. Jasno na ulicach pełno ludzi śpieszących do pracy lub szkoły, nie ma gdzie się ukryć ani spokojnie poczekać do wieczora, bo słońce zdążyło zajrzeć w najdalsze zakątki czyniąc świat bardziej przejrzystym. 
Skoro już 12 na zegarze chyba pora wstać. - Mówiłem sam do siebie podnosząc się leniwie ze starego materacu. Mieszkam w jakiejś opuszczonej kamienicy. Ludzie nie chcą tu nawet zaglądać bo tu jak nigdzie indziej jest ogromny poziom napromieniowania. Wstałem i popatrzyłem na moją rękę, była cała w zaschniętej już krwi. Polizałem ją chcąc sprawdzić czyja to krew. Tak jak podejrzewałem moja. Zaraz potem zobaczyłem ranę z której wypływała. Widocznie wczoraj nieświadomy znów się pociąłem. Najczęściej robię to wtedy kiedy już od dawna nie dostałem żadnego zlecenia, wtedy moje chore pierwotne instynkty każą mi rżnąć samego siebie. Ogarnąłem się nieco i postanowiłem wyjść na ulicę. Telefon dalej nie dzwonił co oznaczało że czekał mnie kolejny nudny dzień. Czyżby wszyscy ludzie stracili ten piękny odruch osądzania innych i skazywania ich na śmierć? Już nie pamiętam kiedy miałem ostatnie zlecenie. Przez co w portfelu też miałem pusto tak samo jak w żołądku. 
Westchnąłem cicho gdy już byłem w takim stanie że mógłbym pokazać się ludziom ( wyszczotkowane włosy, czyste ubranie itd. )
Spacerowałem spokojnie jedną z uliczek Londynu, który już niczym nie przypominał dawnego miasta. Ale ten Londyn który jest teraz o wiele bardziej mi się podoba. 
Idąc tak jak zwykle czułem na sobie wzrok pojedynczych gapiów. Co prawda promieniowanie oszczędziło mój jakże piękny wygląd zmieniając tylko moje oczy. Ale one same już za bardzo przyciągały ludzką uwagę. Nigdy nie miały zwyczajnego ludzkiego koloru, zawsze musiały świecić niczym jakieś latarnie wpędzając ludzi w obłęd na sam mój widok. Dziś akurat postanowiły świecić na złoto ale o wiele jaśniej niż wczoraj. Jedna z osób aż się zatrzymała i wytrzeszczyła swoje jakże zwyczajne gały .
Popatrzyłem w jej stronę i delikatnie się uśmiechnąłem nie zwracając na nią potem większej uwagi. Co prawda za coś takiego już powinna nie żyć ale uznałem że jej cierpienie będzie wyglądać wyjątkowo nie atrakcyjnie, więc dałem sobie spokój. 
Idąc dalej spotkałem jeszcze paru takich delikwentów którzy nie umieli trzymać wzroku przy sobie, ale żaden z nich nie wydawał mi się materiałem na zabawkę. Straciłem już całkowicie nadzieję że spotka mnie coś ciekawego, gdy nagle gdzieś w ciemnym rogu ujrzałem dziewczynę. Opierała się o słup. Ta byłaby wręcz idealna. 
< Dziewczyno? :> >

19 lip 2016

Nowy zmutowany


Ganta Amano / 19lat / Pracujący / Mutant

18 lip 2016

Nowy członek


Natalie "Nat" Nyless / 16 lat / Nie pracująca / Człowiek

14 lip 2016

Nowy członek


Rosaile "Rosie" Emirals / 18 lat / Pracująca / Człowiek

13 lip 2016

Nowy członek


Asami "As" Evel / 19 lat / Pracująca / Człowiek

10 lip 2016

Od Sillieny cd. od Jacka

   Wycierając głowę ręcznikiem, który wisiał na starym połamanym wieszaku, zeszłam na dół do chłopaka. Byłam owinięta w ręcznik, więc musiałam znaleźć jakieś nowe ubranie, tamto było już brudne, poplamione krwią, porwane... nie dla mnie. Może nie jestem jakąś modelką czy czymś tam, ale nie przypadło mi do gustu chodzenie w takich beznadziejnych ciuchach. 
Zejście na dół trwało kilka sekund, jednak długich sekund. Denerwowały mnie schody, które skrzypiały strasznie, nie ważne jak na nie stanęłam. Chciałam bowiem je zniszczyć, rozwalić już całkowicie, ale nie opłacało by się. Na samym dole chłopak zadał mi kilka pytań, a gdy stanął obok mnie, odepchnęłam go tylko z taką siłą, aby usiadł na kanapie, która znajdowała się za nim.
- Za dużo pytań – mówię kategorycznie, po czym rzucam z głowy mokry ręcznik na krzesło.
Kucnęłam przy najbliższej szafce, w poszukiwaniu jakichś ciuchów. Chłopak się nie odzywał, gdyż zakazałam mu tego gestem. Posłuchał się, a ja w nagrodę dalej poszukując czegoś dla siebie, odpowiedziałam mu.
- Targowanie uratowało ci życie – zaczęłam. - Uwielbiam to robić. Ty jesteś młody i do czegoś przydatny, a on był za stary, żeby nawet szybko uciekać. Do tego nie spodobało mi się, w jaki sposób się do mnie odzywał – odparłam na jego dwa ostatnie pytania, po czym weszłam na półkę, by odtworzyć kolejne drzwiczki. Towarzysz dalej milczał, chyba zrozumiał, że coś za coś i za spokój, który mi daje, odpowiem na jego głupie pytania. Niech zna mą sprawiedliwość, coś za coś. - A co do pierwszego pytania... Wątpię. Po co mi dwie dupy do obrony? I tak starczy mi jedna maruda.
Udało mi się w końcu znaleźć jakąś fioletową zwiewną sukienkę, która była cała. Była bardziej jak jakieś prześcieradło, które ktoś uszył w suknię na ramiączkach i z czarnym paskiem w talii. Poszłam więc do kuchni, aby tam zrzucić z siebie mokry ręcznik, a nałożyć coś normalnego. Sięgała mi trochę powyżej kolan i była taka lekka, że prawie jej nie czułam. Szkoda tylko, że nie znalazłam żadnej bielizny.
- Jeśli ci się nudzi, możesz poszukać mi jakieś bielizny – odparłam wchodząc do pokoju, gdy nagle w progu pojawił się jakiś mężczyzna. Spojrzałam na niego surowym wzrokiem i od razu kazałam mu wypieprzać z mojego terytorium. W jego oczach pojawił się strach, ale pomimo to uparł się, że zostaje tu, ale nam nie będzie przeszkadzać.
- To moje terytorium – odparłam, po czym z moich pleców wyciągnęłam kagune, czyli macki. Gdy zobaczył dwie pary mojej broni, puścił się drzwi i odsunął parę kroków, wpatrzony we mnie z ogromnym strachem.
- Czekaj! - usłyszałam za plecami, gdy miałam go już atakować. 
Odwróciłam się na pięcie i spojrzałam na chłopaka, a w tym czasie złapałam nieprzyjaciela za nogę, aby nie uciekł. Ku mojemu szczęściu wywalił się uderzając głową o posadzkę.
- Jeśli nie lubisz krwi, idź szukaj mi tego, co ci kazałam, a zlikwiduje go z dala od twoich bojaźliwych oczu – powiedziałam surowo, po czym delikatnie podniosłam nieznajomego i nim potrząsnęłam. W skutek tego wypadło mu z bluzy parę rzeczy, ale najpierw chciałam się go pozbyć. A raczej zawiesić gdzieś na słupku, aby inni wieśniacy trzymali się z dala od tego miejsca.
<Jack?>

9 lip 2016

Od Jacka cd. od Sillieny

   Złapałem zręcznie bułkę, a raczej jej kawałek, który rzuciła dziewczyna. Nie byłem jakoś specjalnie głodny, jednak zabrałem się za jedzenie. Nie miałem nic lepszego do roboty, a wątpiłem, że dziewczyna zna mieszkanie, wiec poszedłem się rozejrzeć. Było znacznie mniejsze, jednak w lepszym stanie. Była kuchnia przeciętnych rozmiarów, sypialnia wręcz miniaturowa oraz łazienka, w której obecnie przebywała ona. Obok łazienki były schody, po których cicho wszedłem na górę. Jeszcze jedna, większa sypialnia. Pewnie przerobiona z jakiegoś strychu, czy czegoś. Nie miałem zamiaru dokładnie się rozglądać, więc już po chwili schodziłem na dół. Mijając łazienkę zerknąłem do środka z ciekawości, jak ona wygląda. Oczywiście sama łazienka, bo długowłosa zupełnie mnie nie interesowała. Akurat i ona spoglądała w stronę, gdzie powinny być drzwi. 
-Całkiem ładne widoki- stwierdziłem, stając w progu.
-Spadaj- warknęła.
Spojrzałem na dziewczynę i poruszyłem znacząco brwiami z uśmiechem. W mieszkaniu nie było żadnego zajęcia dla mnie, więc poszedłem do małej sypialni, gdzie pod oknem znajdowała się sofa, na której usiadłem. Za oknem pustka. Nic nowego. Oparłem rękę na parapecie, a na niej głowę. Gdybym trafił na normalniejszą osobę, może teraz miałbym ciekawsze zajęcie. Patrzyłem się w to okno i patrzyłem, a obraz za nim w ogóle się nie zmieniał. Do czasu. Po jakimś czasie zauważyłem, że po okolicy kręci się jakiś mężczyzna. Najwidoczniej sam szukał czegoś przydatnego. Zastanawiałem się, czy powiedzieć o tym kobiecie, jednak odpychała mnie myśl, że mogłaby go zabić. Chyba zapytam, choć jestem prawie pewien odpowiedzi. Nie chcę, by ona go zabiła, więc ewentualnie sam mu powiem, żeby znalazł sobie inne miejsce. Jest mało prawdopodobne, że mnie posłucha, jednak nic lepszego nie przychodzi mi do głowy. Wstałem i ruszyłem do łazienki.
-Gdybyś spotkała jakiegoś człowieka, potraktowałabyś go tak jak mnie?- zapytałem, zatrzymując się w progu. 
W jednej chwili przypomniałem sobie jedną rzecz, a mianowicie ciało mężczyzny.
-Dlaczego zabiłaś tamtego faceta w mieszkaniu?- zadałem kolejne pytanie- Mnie też mogłaś zabić, a jednak tego nie zrobiłaś. 
<Sillieny?>

5 lip 2016

Od Sillieny cd. od Jacka

   Gdy chłopak poszedł sobie, ja nie czekając ani chwili dłużej, zerwałam opakowanie. Tym małym drobiazgiem była książka z czarną okładką. Długo jej się przyglądałam, zaczęłam nawet ją czytać, jednak znudziła mnie. Włożyłam ją jedynie to torby, gdyż może się przydać jako opał. Usiadłam na kolejnej jakiejś zepsutej maszynie, czekając na blondyna. Aż chciało mi się śmiać, że uwierzył mi w historię tej wysypki. Robiłam sobie z niego tylko jaja, ale jakoś nie myślę mu tego tłumaczyć.
Wrócił po godzinie z kawą, a ja dalej siedziałam na tym samym miejscu, a z nudów zaczęłam ponownie czytać tą lekturę. Okazało się, że była całkiem ciekawa, tylko początek nudny. Była to historia dziecka, które zaprzyjaźniło się z młodym wilkiem. Końcówki nie znam, gdyż doszłam dopiero do środka przedmiotu. Gdy zauważyłam, że chłopak wraca, schowałam rzecz i skierowałam głowę w jego stronę.
- Kawa może być - powiedziałam wkładając ją do swojej torby. - Odejdziemy stąd po sprawdzeniu tych zamkniętych domów. W nich są najciekawsze rzeczy - zeskoczyłam ze starej maszyny, która wyglądem niczego nie przypominała. Przynajmniej niczego ludzkiego. - Ale to jutro - powiedziałam po czym skierowałam się do innego domu, które było jakimś cudem bardziej zadbane od innych. Chłopak poszedł za mną.
- Tu nocujemy? - nie odpowiedziałam, tylko zaszłam do kuchni, gdzie położyłam tam całą swoją torbę. Zaczęłam w niej grzebać, a gdy mój towarzysz stanął w progu, rzuciłam w jego kierunku połowę ziarnistej bułki. Bez słowa odeszłam w stronę łazienki, aby się wykąpać. Jakoś nie miałam się o co bać, że zabierze w tej chwili wszystko i ucieknie. Za bardzo się bał, albo po prostu nie był taki głupi, na jakiego wyglądał. Jednak pomimo tego wszystkiego, coś czuję, że będzie bardzo przydatny. 
Puszczam wodę, która jest letnia, trochę zimna. Łazienka była pozbawiona drzwi, a brodzik był całkowicie zepsuty, więc można powiedzieć, że myłam się po prostu na kafelkach. Gdy słyszałam skrzypnięcie schodów, odwróciłam się jedynie tyłem w stronę wyjścia, bo co innego miałam zrobić? 
<Jack? Jak tam zwiedzanie nowego domu?>

Od Jacka cd. od Sillieny

   Patrzyłem na tą scenę z obrzydzeniem. Mam nadzieje, że to stworzenie było czymś zarażone i teraz jej się to udzieli. Dziewczyna wyrzuciła truchło zwierzaka w bok, po czym otrzepała rękę z jego krwi i wnętrzności. Mogłem spokojnie zaliczyć to do listy najobrzydliwszych momentów mojego życia. Usiadłem po turecku, uważając, by nawet nie drasnąć jakiejś części tego biednego zwierzaka. Gdyby nie ona dalej radziłbym sobie świetnie. Omijając mutantów szerokim łukiem, a zwierzęta zwyczajnie ignorując. 
-Miałaś siedzieć w domu- zauważyłem. 
-Pomyślałam, że lepiej będzie cię przypilnować. W końcu omal cię nie zjadł ten straszny szczur, nie?- zaśmiała się, wskazując ruchem głowy na jego resztki. 
-Pogadamy, gdy to tobie wyjdzie wysypka- mruknąłem, zaczesując włosy do tyłu.
Jej twarz nie zmieniła się. Nie chcąc dłużej z nią gadać wyciągnąłem z plecaka drobny pakunek, a następnie go jej rzuciłem. Dziewczyna spojrzała na przedmiot, którego opakowanie wyjawiało, że miał być czyimś prezentem., a następnie na mnie. Wzruszyłem jedynie ramionami. Opakowanie było ładne i nienaruszone, więc postanowiłem to zabrać. Nie miałem pojęcia co jest w środku. Wstałem i ruszyłem przed siebie, zostawiając długowłosą za sobą. Lepiej będzie jeśli będę chodził sam. Wchodziłem poszczególnie do każdego budynku, jednak mieszkania, które były zamknięte odpuściłem sobie. Je sprawdzę następnym razem. Przejrzałem wszystkie możliwe miejsca, jednak niczego ciekawego nie znalazłem. Zajrzałem jeszcze do jednego budynku, chyba biurowca. Drzwi wejściowe były zbite, więc dostanie się do środka było dziecinnie proste. Budynek zdawał się być w opłakanym stanie, jednak przejście było. Wszedłem po schodach na piętro. Większość wejść do pomieszczeń była zawalona, może dwa pokoje były dostępne. W jednym znajdowały się jedynie papiery, natomiast w drugim było pełno szklanek i pustych pojemników. Stała tam też prawie pełna puszka kawy sypanej, którą postanowiłem zabrać. Lepsze to niż nic. Wyszedłem z budynku, zaraz kierując się w stronę, gdzie ostatnio widziałem się z dziewczyną. Stała tam, a raczej siedziała, na kolejnym wraku.
-Mam nadzieję, że lubisz kawę- zagadnąłem- Nic innego dzisiaj nie podawali. Ogólnie myślę, że nie ma sensu zostawać tu dłużej niż góra trzy dni. To miejsce jest tak nudne, że tylko ty chciałaś tu zostać. Praktycznie nic tutaj nie ma.
<Sillieny?>

Od Sillieny cd. od Jacka

   Spojrzałam znudzona w jego stronę, po czym do głowy przyszedł mi świetny pomysł. Położyłam się więc na szafie na brzuchu, głową skierowaną w jego stronę. Brodą położyłam na dłoniach, a łokcie na drewnie.
- Mam pomysł. Idź szukać domu zdatnego do życia, a gdy znajdziesz, przyjdź do mnie - mówię i uważnie mu się przyglądam. Chłopak staje w progu.
- Masz mnie chronić, więc czemu nie idziesz ze mną? - ręce prostuje, po czym składam je na krzyż i kładę na nich głowę.
- Gdy cię coś zaatakuje, uciekaj. Po drodze krzycz. Jeśli cie usłyszę, albo zdążysz do mnie przybiec, przeżyjesz - odparłam, a blondyn zmarszczył brwi.
- A jeśli nie zdążę? Nie taka była umowa - podniosłam automatycznie głowę.
- W umowie nic nie było, że mam cię traktować jak dziecko, czyli za tobą łazić. Mam cię bronić wtedy, kiedy cokolwiek zobaczę. A jeśli niczego nie zobaczę, ani nie usłyszę, radź sobie sam - wtedy chłopak z łatwością mógł sobie uświadomić, że to był haczyk. Zrezygnowany wyszedł, a ja z uśmiechem na twarzy się rozleniwiłam, ale nie na długo. No przecież jak mogę tak przydatnej osobie dać umrzeć? Po pięciu minutach wyszłam na zewnątrz, aby wspiąć się na dach, który o dziwo jeszcze nie był rozwalony. Nie licząc miejsca nad dwoma pokojami, rozwalonym kominem i kilkoma dziurami, gdzie nie było dachówek. Położyłam się na jego krawędzi i czekałam na krzyk chłopaka, albo przynajmniej woń jakiegoś mutanta lub człowieka w okolicy. Jednak nic na razie nie wskazywało na to, że cokolwiek się znajdzie w tych stronach tego dnia, więc ja jak i ten blondas mogliśmy być spokojni.
Otwieram oczy i akurat zobaczyłam chłopaka idącego przez środek ulicy, a za nim jakiegoś szczura. Nie wiem co to było, ale kiedyś spotkałam się z takim czymś, więc postanowiłam się zabawić.
- Blondyn! - chłopak staje i się odwraca, aż w końcu odnajduje mnie na dachu. - Nie daj się temu czemuś ugryźć, bo ci wyskoczy jakaś wysypka! - moja mina jest poważna. Gdy chłopak gwałtownie reaguję odskokiem i ucieczką od gryzonia, ja zeskoczyłam z budynku. Chłopak biegł w moją stronę, a to coś za nim. Gdy był już blisko, wystawiłam nogę, na co się przewrócił, po czym chwyciłam tego potworka za ogon. Zaczęło piszczeć. - Cykor - śmieje się, po czym rozgniatam stworzenie w dłoni na jego oczach, dobrze wiedząc, że nie lubi ani krwi, ani jakichkolwiek zwłok. - Jak ty przeżyłeś? - pytam samą siebie, po czym kieruje wzrok na chłopaka, oczekując sprawozdania z tej jego wyprawy.
<Jack?>

Od Jacka cd. od Sillieny

   Wpakowałem się w kolejne gówno. Westchnąłem, po czym ruszyłem do łazienki. Wolałem się ogarnąć tam, choć spodziewałem się bałaganu. O dziwo pomieszczenie było najbardziej ogarnięte z tych wszystkich, które widziałem. Podszedłem do umywalki, nad którą znajdowało się pęknięte lustro. Nie wyglądałem aż tak źle. Bluzka była wprawdzie nieco ubrudzona, więc ją zdjąłem. Później jakoś postaram się ją doprowadzić do porządku. Na plecach będę miał porządnego siniaka, tego jestem pewien. Odkręciłem wodę, po czym zmyłem z siebie brud, oraz zaschniętą krew. O wiele lepiej. Zostawiłem swoje rzeczy w łazience, a sam poszedłem do sypialni znajdującej się obok, by poszukać jakiejś bluzki na zmianę. Zajrzałem do kolejnej szafy, w której na szczęście nie było kolejnego trupa. Męskich ubrań też nie było, same damskie. No tak. Takie wypasione mieszkanko musiało należeć do kobiety. Ruszyłem do pomieszczenia, w którym siedziała kobieta. Co ona widzi w tej cholernej szafie? Może siedzenia w tym domu nie są najnowsze, ale na pewno lepsze, niż jakaś trumna dla starego faceta. Najbezpieczniej było siadać na podłodze, jednak po tej lała się krew, wydobywająca się z owej szafy. Chwyciłem krzesło, które zaraz postawiłem przed jej szafą. Wcześniej mieszkanie podobało mi się bardzo, ale te zwłoki zdecydowanie odpychały. Nie chciałem przebywać z nimi w jednym miejscu, niedługo zaczną się rozkładać, a co za tym idzie, nieźle śmierdzieć. Muszę ją jakoś namówić na wywalenie ich stad. 
-Nie lepiej sprawić sobie coś do siedzenia?- zagadnąłem.
-Jakaś kanapa by się przydała- stwierdziła, patrząc w sufit- Znajdź jakąś, najlepiej taką, która będzie czysta i nadająca się do użytku. 
-Może jeszcze jakaś kawka do tego?- mruknąłem- Nie nadaję się do takiej pracy. 
-To nie mój problem- wzruszyła ramionami. 
Heh. Wstałem, zaraz idąc po swoją bluzkę, którą po chwili założyłem. W mieszkaniu nie ma co robić, więc równie dobrze mogę iść się rozejrzeć. Pytanie tylko, czy ona idzie ze mną. Niby inaczej nie mogłaby mnie chronić, jednak wspomniała też, że jest leniwa. Chwyciłem plecak i wróciłem do pokoju, w którym przebywała. 
-Idę się rozejrzeć- powiedziałem- Idziesz ze mną? 
<Sillieny?>

Od Sillieny cd. od Jacka

   Wyprostowałam się, po czym usiadłam na czymś, co przypominało kontener na śmieci, jednak zamiast syfu, w środku leżały kości. Spuściłam więc klapę, po czym na niej usiadłam, nakładając nogę na nogę. Łokieć oparłam o kolana, a głowę na dłoni.
- Możesz być spokojny - odparłam z obojętną twarzą. - Przecież będziesz bezpieczny, nie taka była umowa? Ja mam przedmioty, a ty życie. Nie sprawiedliwe? - na mojej twarzy pojawił się chytry uśmieszek. Lubiłam się targować, a tym bardziej z głupimi ludźmi. Ja bym na jego miejscu wolała zostać zabita od razu, zamiast oddawać wszystkie swoje rzeczy i być po prostu służącą. Ale chłopak wybrał inną drogę, przystał na to, więc teraz nie może się wycofać. Nie teraz, gdyż śmierć spowodowana przeze mnie, będzie bardziej okrutna, niż jakiegokolwiek psychopaty na świecie.
- Tak, ale chciałbym też mieć coś do jedzenia, jak i jakieś opatrunki na wypadek - prostuje się i opieram o ścianę z tyłu, delikatnie zjeżdżając z kontenera.
- Ach tak... - zaczęłam się zastanawiać, jakby to zrobić. - Zrobimy tak. Ja będę miała wszystko, a ty wszystko i nic - odparłam. Chłopak próbował się dowiedzieć, co to oznacza, chciał znać szczegóły tej zagadkowej wypowiedzi. - Dowiesz się w swoim czasie - tylko tyle mu odpowiedziałam. Innego wyboru już nie miał.
Potem uzgodniliśmy kilka podstawowych zasad. Pierwszą było to, że oddaje mi dosłownie wszystko co znajdzie, a jeśli cokolwiek sobie zatrzyma, odgryzam mu jednego palca, a potem jakieś części ciała, na co sam umrze z wykrwawienia się. Druga zasada była taka, że ja go bronię przed wszystkim, co tylko nas zaatakuję. Żadne z nas nie mogło złamać tych zasad, nie ważne z jakiego powodu. Trzecia zasada mówiła o bezpieczeństwu chłopaka z mojej strony, czyli, że póki jest moim służącym, nie mogę go zabić. Nigdy. A tym bardziej na odwrót, chociaż to by się nie sprawdziło. 
Stanęłam na kontenerze, z którego zeskoczyłam. 
- Umowa? - obydwoje się zgodziliśmy. Oczywiście bez żadnego kontraktu, jedynie uścisk dłoni.
Wyszłam na ulicę, by sprawdzić, czy jest bezpieczna. I taka była. Blondyn jakimś cudem wstał i do mnie podszedł. Schowałam swoje mutacje, dzięki czemu wyglądałam jak zwykły człowiek. Poszłam z nim do tego samego domu, do kuchni. 
- Masz pół godziny, by ogarnąć się z krwi. Niech mój głupi sługa wygląda chociaż jak inteligent - odparłam. - Jeśli dasz radę, poszukaj w domu jakichś ubrań na wypadek - po tych słowach poszłam do salonu, gdzie położyłam się na tej samej szafie, pod którą leżał martwy człowiek.
<Jack? Mój sługo?>

Od Jacka cd. od Sillieny

   Leżałem tam zszokowany. Opuściłem głowę, zastanawiając się nad jej propozycją. Gdyby nie ona, już bym nie żył, jednak nie mam pewności, że i ona później nie zechce się mnie pozbyć. Nawet jeśli mi pomoże pozbędę się jednego potwora, jednak zostanę z drugim, zapewne gorszym. Przełknąłem głośno ślinę i spojrzałem na nieznajomą. Ta dalej oczekiwała odpowiedzi. Z jednej strony jeśli się zgodzę, będę bezpieczny, jednak z drugiej zwyczajnie zostanę bez niczego.
-Niech będzie... Zgadzam się- powiedziałem cicho- Ale później chcę to dokładnie obgadać.
-Chcesz się znowu targować?- zaśmiała się- Jesteś naprawdę głupi, ale możesz mi się przydać. Schowaj się gdzieś. 
Podniosłem się, co sprawiło mi trochę bólu. Dziewczyna opuściła kopułę, a ja rozejrzałem się za bezpiecznym miejscem. Po chwili pobiegłem schować się za jeden z budynków. Wyjrzałem tylko na moment, by zobaczyć jak sprawy się potoczą. Długowłosa poruszała jedynie ręką z uśmiechem, a ku mojemu zdziwieniu drugi mutant się nie poruszał. Dziwne mają sposoby, to trzeba przyznać. Oparłem się o ścianę, zaraz po niej zjeżdżając i ścierają krew z twarzy. Korzystając z okazji przemyślałem to wszystko jeszcze raz na spokojnie. Jest nerwowa, jednak tak prędko nie powinna mnie zabić. Nie dopóki będzie miała korzyści. To plus. Minusem jest to, że ona będzie chciała dosłownie wszystko. Może uda mi się wytargować jakąś część dla siebie. Czekałem aż kobieta skończy. Zajęło to znacznie mniej czasu niż myślałem, bo po chwili stała już przede mną. Zdziwiło mnie to, że nie była nawet ubrudzona krwią. Wychyliłem się, by zobaczyć co się stało z drugim mutantem. Zamiast jego ciała, zauważyłem tylko krwawą plamę. Spojrzałem na nieznajomą, a ta się uśmiechnęła. 
-Jest już bezpiecznie- mruknęła, odgarniając włosy do tyłu- Możesz się targować, ale są nikłe szansę, że pójdę na twoje propozycje. 
-Mam tego świadomość- westchnąłem- Nie przeszkadza mi oddawanie ci rzeczy, jednak chcę mieć też coś dla siebie.
<Sillieny?>

4 lip 2016

Od Sillieny cd. od Jacka

   Zdziwiłam się jego zachowaniem i nawet nie chciałam tego kontynuować. Zaparłam się nogami na tyle mocno, że nie dął rady pociągnąć mnie dalej.
- Puszczaj mnie, bo ci złamie rękę - ostrzegam, a sama mina mówi, ze nie kłamię. Jestem gotowa to zrobić, tym bardziej, że on jest tylko bezwartościowym człowiekiem, a ja jednym z tych silniejszych mutantów, jakie chodzą po tej ziemi. 
Ten spojrzał na mnie krzywo, jednakże wykonał moje polecenie, co mnie ucieszyło. Widocznie jest bardzo posłuszny, na takich lubię wpadać. Posłuszni idioci. Jedni z lepszych grup ludzi.
- Chcesz czegoś ode mnie? - pytam przez zaciśnięte żeby, gdyż fakt, że mnie dotknął, nie spodobał mi się. Jeśli zrobi to jeszcze raz, zabije go, zanim zrozumie, że jestem potworem.
- Sama powiedziałaś, że jest w pobliżu mutant. Czy blefujesz? - nie odpowiedziałam tylko przechyliłam głowę w stronę budynków za nim. Kilka sekund, a ziemia zaczęła jakby drżeć. Blondyn gwałtownie się odwrócił.
- Teraz sobie zadaj to pytanie - mówię, gdy między budynkami ciężkimi krokami na ulicę wchodzi potwór. Był to stary mężczyzna, jednak ciało miał... jakby z wulkanu. Taki gigantyczny robot, z którego wylewa się lawa, która pali wszystko na swej drodze. Był powolny, jednak gdy nas zobaczył, przyśpieszył, zostawiając po sobie wgłębienia w asfalcie, przez swoje wielkie trzy kończyny. Gdy tak biegną, normalnie wraz z chłopakiem zaczęliśmy podskakiwać wbrew woli.
Osunęłam się w cień, a gdy chłopak się obrócił, nie widział. Tylko przed sekundę szukał mnie wzrokiem, po czym ruszył do ucieczki. Ja wskoczyłam na dach budynku pomagając sobie mackami i zaczęłam śledzić ich gonitwę. Potwór był wolny, ale jego kroki były ogromne. Jeśli chodzi o blondyna, on był malutki dla niego, a jego kroki na tyle małe, że gdy on ich robił dziesięć, mutant robił zaledwie dwa. Był coraz bliżej jego, aż w końcu udało mu się go uderzyć. Nieznajomy poleciał na ścianę, w którą uderzył plecami, a z jego ust zaczęła wyciekać czerwona ciecz. Stałam na krawędzi dachu i uważnie się przyglądałam tej pięknej scenie. W końcu jednak coś ją pchnęło, aby zatrzymać potwora. Nie wie co, ale pewnie fakt, że z chłopakiem można świetnie się targować, a nie wszystko udaje jej się znaleźć, nawet zabijając innych. Może jednak utrzymać go przy życiu, przez jakiś czas? 
Wyskakuję z dachu, ujawniając swoje macki, a moje oko się przemienia.
- Zostaw tego idiotę. Z kim ja wtedy się będę targować? - odezwałam się do przybysza, który odwrócił się w moją stronę. Byłam od niego o wiele mniejsza, tak samo jak chłopak, ale jakoś mi to nie przeszkadzało. Nie chciał rozmawiać, a każdy jego ruch był na tyle wolny, że za nim go wykonał, byłam już za jego plecami. - Smarkaczu, uciekasz czy dalej będziesz się wykrwawiać? - podchodzę do niego, a jego mina jest zszokowana. - Wiesz co? Mam dla ciebie świetną propozycję - w oczach chłopaka widzę jakby strach, którego nie ukazuje.
- Czego chcesz? - podnosi się na łokciach. Moje macki się wydłużają i okrywają mnie i chłopaka, w takiej jakby kopule. Przybliżam się do niego tak, że dzieli nas tylko centymetr. Patrze mu uważnie w oczy, ze swoim psychicznym uśmieszkiem.
- Ty będziesz mi oddawał wszystko, co znajdziesz, a ja cię będę ochraniać przed mutantami. W końcu nie jestem idealna, ze wszystko znajdę i zrobię. Jestem tez leniem - proponuję, a chłopak milczy. Czuje kolejne uderzenie. - Decyduj. Pamiętaj, że w każdej chwili mogę stąd zniknąć, aby on cię zmiażdżył - dodaje i lekko się prostuje.
<Jack?>

Od Jacka cd. od Sillieny

   Pięć. Tylko pięć. To i tak mało, a ta idiotka zmarnowała jedną. Niestety czasu nie cofnę. Starczy mi to na kilka tygodni jeśli dobrze pójdzie. Jeśli będę brał jedną na tydzień, powinienem sobie poradzić. Wstałem niezadowolony z obrotu spraw i zabrałem swoją własność. Niektóre strzykawki były ubrudzone krwią, co zdecydowanie mnie nie cieszyło, no ale grunt, że igły są nienaruszone. Były najważniejszą częścią strzykawki, zaraz po zawartości. Więc teraz jestem bez wody oraz leków. Bez tego drugiego przeżyję, jednak wodę będę musiał zdobyć. Heh, prawdziwa walka o przetrwanie, a najtrudniejszych czas, gdy będzie jeszcze gorzej. Mam nadzieje, że ta baba więcej nie wejdzie mi w drogę. Trochę rzeczy mi się przyda, a pewnie przy następnej okazji do wymiany zabrałaby wszystko. Oczyściłem strzykawki w kuchni, gdzie jeszcze chwilę posiedziałem. Nie spieszyło mi się. I tak nie miałem gdzie iść, więc równie dobrze mógłbym tu zostać, gdyby nie jedno ale. Mianowicie ona. Wiadomym dla mnie było, że się stąd nie wyniesie, a ja zawsze mogłem znaleźć sobie inne miejsce do posiedzenia. W końcu ona była tu pierwsza. Rozejrzałem się jeszcze szybko, po czym chwyciłem plecak i wyszedłem. Myślałem, że nieznajoma już odeszła, jednak ta siedziała na tym, co pozostało z dawnego samochodu. Chciałem ją minąć bez słowa, rozmowa była zbędna.
-Jest mi ciebie żal, więc dam ci małą radę- zwróciła się do mnie, gdy obok niej przechodziłem.
Spojrzałem na nią pytająco, zatrzymując się zaciekawiony. Zdziwiło mnie nieco to, że to ona zaczęła jako taką rozmowę. Rozumiem wszystko, ale radę? Ciekawiło mnie, jaką ona może dać mi radę. Że ćpanie mnie kiedyś zabije? Nic innego nie wpadło mi do głowy, a to sam bardzo dobrze wiedziałem od tak dawna. Ewentualnie powie mi, że mam się więcej do niej nie zbliżać.
-Słucham panią uważnie- mruknąłem niezbyt przejęty jej słowami.
Zmarszczyła brwi, jakby zastanawiając się, czy aby na pewno mi to powiedzieć. Jej słowa mnie nie zbawią, może nie mówić.
-Wynoś się stąd- powiedziała.
Uniosłem jedną brew. To jest to, co chciała mi powiedzieć, czy może zrezygnowała? W sumie wszystko mi jedno i tak mnie to nie interesuje.
-Dobra rada- prychnąłem ironicznie.
-Jeśli chcesz zostać zjedzony, możesz zignorować moje ostrzeżenie- mruknęła, a w jej tonie dało się słyszeć obojętność- Ja tylko chciałam ostrzec jednego bezwartościowego kretyna.
Ja chciałem jej coś odpowiedzieć, jednak nagle w głowie pozostała mi tylko jedna część jej wypowiedzi. Zjedzony? Rozejrzałem się, myśląc, że w pobliżu widzi jakiegoś mutant, jednak ja niczego nie dostrzegłem. Pewnie sobie ze mnie żartowała, jednak wolałem się upewnić, że w okolicy jest bezpiecznie.
-Jak to zjedzony?- zapytałem, na co ta jedynie się uśmiechnęła.
-Mutanty lubią ludzi na wiele sposobów, wiesz?- odpowiedziała na pytanie pytaniem, a uśmiech nie schodził jej z twarzy.
Kazała mi spadać i wspomniała o mutantach. Było pięćdziesiąt procent szans, że jakiś jest w pobliżu.
-Skąd wiesz, że jakiś jest w pobliżu? - ciągnąłem serię pytań.
-Po prostu wiem- westchnęła.
Nie miałem pojęcia czy mówi prawdę, ale wiedziałem, że będę żałował tego co zaraz zrobię. Podszedłem do dziewczyny, zaraz łapiąc jej nadgarstek i ciągnąc w stronę, z której przyszedłem.
-Jeśli nie ściemniasz, to powinniśmy jak najszybciej stąd spadać- stwierdziłem.
<Sillieny?>

Od Sillieny cd. od Jacka

   Spojrzałam na torbę. Tabletki na jakiś ból zapewne, trochę wody oraz prezerwatywy. Posłałam chłopakowi zirytowane spojrzenie, po czym wróciłam do oglądania swej strzykawki.
- Żałosny jesteś - powiedziałam nie patrząc na niego, chociaż za pewne zmarszczył brwi.
Może i tamte rzeczy rzeczywiście były by dla mnie bardziej przydatne, jednak uwielbiałam rozczarowywać ludzi. Po za tym ta zawartość mnie okropnie ciekawiła. Co tam jest? Może lek na te wszystkie choroby? A może jakaś odporność? Miałam tyle pomysłów w głowie, ale żadnego nie potrafiłam wybrać. Nie spuszczałam z tej rzeczy wzroku, a chłopak widocznie chciał to mieć.
- Co tu jest takiego ważnego? - spytałam ignorując jego torbę, która i tak już zabrał zrezygnowany. 
W tym świecie trzeba sobie radzić, nieprawdaż? Nawet, jeśli będą cię wyzywać od najgorszych. Nawet nad tymi najlepszymi i najmilszymi się wyżywają, więc jaka jest różnica? A taka, że możesz się ustatkować i żyć lepiej, jako wredna suka, niż potulny baranek, który tak na prawdę jest tylko na zawołanie innych.
- Nie powinno cię to obchodzić - to zdanie także mi się nie spodobało.
Spojrzałam na niego kątem oka, a żeby nauczyć go szacunku, puściłam przedmiot, po czym na niego lekko nadepnęłam.
- Szacunku psie - mruczałam patrząc na niego. - I odpowiada się na pytania - stanęłam na strzykawkę, która pod wpływem impulsu pękła, a ciecz w środku wylała się. Chłopak widząc to, normalnie aż trząsł się ze złości. Jednak zacisnął pięści i dalej siedział na tym starym krześle, które o dziwo się jeszcze nie połamało. Nie odzywał się, ale widać było, jak gotuje się ze złości.
Zajrzałam do swojej torby, po czym wyrzuciłam na wierzch wszystkie igły. Było ich z pięć, a z tą roztrzaskaną sześć. Rzuciłam je na podłogę i lekko stanęłam butem na dwie.
- Co tam jest? - zapytałam ponownie uważnie obserwując, jak przedmioty jeszcze kręcą się wokół własnej osi.
- Narkotyki - odpowiada w końcu. Grzeczny chłopiec, bo i tak nic by nie wskórał milczeniem, czy obrażaniem mnie. Zamiast tego mógł tylko pogorszyć swoje dotychczasowe życie, jeśli jakiekolwiek jeszcze miał.
Spojrzałam krzywo na te rzeczy. 
- Zabieraj je - zabieram nogę z rzeczy, po czym staję na szafie, a po wpływem skakania na niej, krew się dalej rozlewa. Chłopak na początku nie wie co robić, jakby się zaczął mnie bać, ale myślał, że to pułapka. W sumie sama bym tak myślała na jego miejscu, ale ja nie jestem cierpliwa. - Zabieraj to, póki się nie rozmyśle - dodaje trochę bardziej oschle, po czym zeskakuje z szafy i do niego podchodzę. - Za wodę i tabletki. Prezerwatywy zostawię tobie, chłopcy mają większy problem z podnieceniem - uśmiecham się ironicznie z wyciągniętą dłonią. Stoję na przeciw chłopaka, lekko pochylona tak, że nasze twarze dzieli tylko z kilka centymetrów. Chłopak odsunął głowę do tyłu, a moja się przybliżyła za to. Czekałam na swoje rzeczy, które oddał mi w końcu z niezadowoloną miną. 
Dlaczego tak na prawdę się zgodziłam na ten układ? Nie jarają mnie narkotyki, nie faszeruje się tym gównem i wole je oddać komuś, kto dzięki nim zginie. Albo przynajmniej będzie odurzony, a ja będę mogła się z nim "pobawić". 
Prostuje się, a na moją twarz wdziera się ponownie obojętność. Chowam przedmioty do torby, po czym kieruje się do wyjścia. Z chęcią udzieliłabym mu pewnej rady, ale po co?
Wychodzę na zewnątrz, po czym siadam na starym samochodzie, a raczej na tym, co z niego zostało. Bez okien, bez dwóch drzwi, bez rejestracji, jedynie stare siedzenia i trochę żelastwa na górze. Obserwowałam dom, z którego wkrótce miał wyjść ten ktosiek. Miałam mu dać radę, że jeśli się zaraz nie pospieszy, będzie musiał walczyć o życie z mutantem, którego wyczuwam. Jest już blisko. A co go zwabiło? Oczywiście świeżutka krew...
<Jack?>

3 lip 2016

Od Jacka cd. od Sillieny

   Wkurzający babsztyl, jednak miała coś, czego potrzebowałem. Jeśli mam być szczery to sam nie wiedziałem jaka jest zawartość strzykawek. Zapewne było to jakieś gówno, które nie zawierało w sobie ani krzty prawdziwego narkotyku, jednak dla mnie liczyło się tylko to, że działało. Strzykawki też nie były w najlepszym stanie, więc tylko cudem jeszcze niczym się nie zaraziłem. Nawet nie chciałem wiedzieć, skąd mężczyzna je brał. Po co ja w ogóle pakowałem się w to bagno... Zacząłem zastanawiać się, co też kobietę mogłoby zainteresować. Woda odpada. Może leki przeciwbólowe lub środki odkażające. Poszedłem do kuchni, skąd zabrałem swoją torbę. Przejrzałem tam jej zawartość. Niestety, w żaden magiczny sposób nie nabyłem niczego ciekawego. Westchnąłem, po czym wróciłem na swoje poprzednie miejsce. Nie pójdzie na ustępstwa, jestem pewien.
-Mogę ci zaoferować którąś z tych rzeczy- powiedziałem, wyciągając otwarte pudełko tabletek, a także niewielką buteleczkę- Mogę jeszcze dorzucić do tego prezerwatywy. No wiesz. Ja na twoim miejscu nie chciałbym chodzić z brzuchem, więc myślę, że będzie to najlepsza inwestycja.
Uśmiechnąłem się, widząc jak zmarszczyła brwi. No co? Taka jest prawda. Kobieta w ciąży nie miałaby w tych czasach najmniejszych szans, więc powinny martwić się o to zawczasu. Ach, jak ja się martwiłem o ich dobro. Aż sam jestem z siebie dumny.
-To wszystko?- zapytała, spoglądając na torbę.
-Wszystko, co mogę dać na wymianę- odpowiedziałem cicho.
Coś czuję, że muszę znaleźć sobie nowe źródło dostawy. Chociaż z drugiej strony, byłby to dobry odwyk. Co ja gadam, odwyk nie może być dobry... Dziewczyna zastanawiała się, a ja już rozmyślałem, gdzie jeszcze mogę znaleźć dilera. Tego nabyłem przez czysty przypadek. Kiedyś już u niego kupowałem, a po tym wszystkim spotkałem go przypadkiem. W tym syfie trudno o jedzenie, a co dopiero o używki wszelkiego rodzaju.
-To jak? Jesteś zainteresowana, czy sobie odpuścisz?- zapytałem, prostując się.
Z drugiej strony co ona niby mogła z tym zrobić? Gdyby brała, nawet by mi nie pokazała tej jednej.
<Sillieny?>

Od Sillieny cd. od Jacka

   Coś na wymianę? Chłopak w końcu gada z sensem, chociaż nie jestem pewna, czy wie, co mówi. Mnie praktycznie nic nie interesuje, jedzenie sama potrafię zdobywać. A że jestem mutantem, dla mnie to nic takiego znaleźć jakiegoś bezbronnego człowieka, przemienić się i go zabić. Oczywiście surowego mięsa nie dotknę, nie jestem aż taka obojętna. Najpierw zrobię ognisko, umyje ciało, a potem upiekę na wolnym ogniu. Już raz tak kiedyś robiłam i jeśli ma być szczera, to ludzie smakują dokładnie tak samo jak kurczaki. No dobra, są może trochę żelaziści, ale i tak lepsze to niż nic.
Założyłam nogę na nogę siedząc do chłopaka bokiem. Powoli żułam chleb rozkoszując się jego smakiem, którego i tak nie miał. Przez chwilę zapomniałam o chłopaku, aż w końcu sięgam do torby. Oczywiście znam odpowiedź, gdyż cała jego zawartość wywaliłam na podłogę, a następnie zabrałam najpotrzebniejsze rzeczy. Jedyne co zostawiłam, to jakieś stare porwane zdjęcie, oraz porcelanową figurkę, która rozbiła się na skutek uderzenia o podłogę.
Dosyć długo szukam przedmiotu. Nie śpieszy mi się. Mam jeszcze kilka lat życia, więc mogę sobie wszystko robić wolno. A kto zakaże? W końcu wyjęłam jedną z igieł. Położyłam torbę na szafie po czym w obu dłoniach zaczęłam się jej przyglądać z zaciekawieniem. A raczej udawanym, ale w połowie. Jednocześnie chciałam wiedzieć, co tam jest, ale z drugiej strony oddałabym to za cokolwiek, bo po co mi to? Tak czy siak z czasem jeśli okażę się to nieprzydatne, wyrzucę to gdzieś w dziczy i tyle. Jeden palec był na tym spuście, czy czymś tam, a drugi palec dotykał igły. Trzymałam ją delikatnie, aby się nie ukłuć, chociaż i tak to by nie zrobiło na mnie żadnego wrażenia. W końcu odwracam się przodem do chłopaka i z obojętną mina, zaczynam kręcić tym przedmiotem na palcu.
- Co proponujesz? - pytam przyglądając się, jak przedmiot się bezwładnie kręci, a chłopak nie spuszcza wzroku z tej strzykawki.
- Ile tego jest? - pyta, ale ja nie odpowiadam. Czekam na jego odpowiednią odpowiedź. Jeśli mi się ona spodoba, może się wymienię
- Co proponujesz? - powtarzam pytanie. Wątpię oczywiście, żeby chłopak posiadał coś interesującego.
<Jack?>

Od Jacka cd. od Sillieny

   Nie ważne ile razy widziałem trupa, wiedziałem, że nie przyzwyczaję się do tego widoku nigdy. Reakcja dziewczyny była dziwna, jednak zwaliłem to na jakieś jej wcześniejsze doświadczenia. Nie przypadła mi do gustu. I pomyśleć, że kiedyś kobiety były urocze i delikatne. No ale to było kiedyś, a teraz kobiety nierzadko są gorsze od mężczyzn. U dziewczyny zainteresowała mnie jedna rzecz, a konkretniej worek ze znajomymi mi inicjałami. Nie udało mi się zidentyfikować zwłok, nie znosiłem na nie patrzeć, więc jak najszybciej się odsunąłem. Wolałem żywych ludzi.
-Co jeszcze znalazłaś w worku?- zapytałem, kompletnie ignorując jej polecenie.
-Kazałam ci wypierdalać- powtórzyła, zaraz biorąc się za ugryzienie następnego kęsa.
Uśmiechnąłem się do nieznajomej wrednie. Rozejrzałem się, a po chwili złapałem przewrócone krzesło i postawiłem je, zaraz na nim siadając. Niech wie, że nie mam zamiaru się stąd ruszać, dopóki mi nie odpowie. To było dla mnie zbyt ważne. Kobieta spojrzała na mnie zabójczym wzrokiem, przez który ciarki przeszły mi po plecach, jednak nie zdjąłem z twarzy uśmiechu. Nie dam się zastraszyć, a na pewno nie jakiejś zołzie. Zaczekam tyle czasu, ile będzie potrzeba.
-Nie oczekuję, że oddasz mi coś za darmo, aż tak głupi nie jestem. Wymienimy się - zaproponowałem - Co ty na to?
-Czego konkretnie chcesz?- zapytała prawie od razu- Szczerze wątpię, że mógłbyś mieć coś przydatnego na wymianę.
Zaśmiałem się, bo drugie zdanie wypowiedziane przez nią było przesiąknięte pewnością. Mówiąc szczerze sam nie wiem, co mógłbym jej zaproponować. Raczej nie mam niczego niezbędnego do życia, no oprócz wody, więc będzie mogła zabrać co tylko zechce, poza właśnie butelkami.
-Interesują mnie strzykawki- odpowiedziałem- Jeśli ta torba należy do poszukiwanej przeze mnie osoby, powinnaś znaleźć kilka, lub nawet kilkanaście strzykawek. Ich zawartość jest mi obojętna, liczy się ilość. Tylko tego potrzebuję.
Zaraz wszystko się okaże. Patrzyłem na nieznajomą, jak spokojnie przeżuwała prowiant. Oparłem się o oparcie krzesła i spojrzałem na nią pytająco.
<Sillieny?>

Od Sillieny cd. od Jacka

  Otworzyłam oczy, gdyż usłyszałam kroki. Najpierw jedynie wstałam z łóżka, a potem podeszłam do pękniętego lustra. Na szczęście krew się całkowicie zmyła, więc nie było żadnych podejrzeń. Dlaczego? Jak coś, jestem tylko zwykłym człowiekiem. Bardzo przydatne, gdy po drodze natrafię na jednych z nich. Przynajmniej będę miała z kim pogadać. Nie no, żartuje. Nienawidzę ludzi, ani mutantów.
Gdy usłyszałam, jak ktoś puszcza z kuchni moją bieżącą wodę, zaczęłam schodzić w dół po schodach, które okropnie skrzypiały. Woda przestała lecieć, więc pewnie ten ktoś się już ulotnił, albo dalej sobie zwiedza moje mieszkanie. Znaczy teraz moje, gdyż ostatniego człowieka, który tutaj wszedł, zabiłam go. Do tego miał bardzo ciekawą paczuszkę, w której o dziwo znalazłam opatrunki jak i jedzenie. Oczywiście wszystkiego od razu nie zjadłam. Wszystko schowałam do swojej zwyczajnej torby.
Schody w końcu przestają skrzypieć, gdy całkowicie z nich schodzę. Ruszam korytarzem, by potem skręcić w prawo i dostrzec wysokiego blondyna, który uważnie mi się przyglądał, jakby był gotowy na wszystko. Opieram się o ścianę z założonymi rękoma.
- Czegoś szukasz? - pytam, po czym sięgam do torby, skąd wyciągam worek z inicjałami zapewne tego mężczyzny. Wyciągam z woreczka kawałek chleba, a chłopak uważnie przygląda się tym poczynaniom.
- Skąd to masz? - nagle jakby jego pewność wzrosła o całe sto procent! Brawo chłopie! Jednak jego ton mi się nie spodobał.
- Od pewnego mężczyzny - wskazuje na szafę, która leżała na ziemi. Przybysz niepewnie podszedł do mebla, które szybko podniósł. Gdy zobaczył tam martwego człowieka, opuścił szybko szafę i się cofnął. - Zszokowany? - śmieje się ironicznie, po czym siadam na szafie, z pod której zaczęła płynąć krew. Zapewne chłopak zrobił kolejne rany, albo zdrapał strupy tym swoim silnym rzutem meblem. - Jakiś mutant pewnie go zabił. A teraz wypierdalaj z tego mieszkania - wróciłam do bycia sobą, jednak dalej utrzymując się przy kłamstwie, że jestem człowiekiem.
Powoli przeżuwałam swoje śniadanko, siedząc na meblu, pod którym leży martwe ciało, z którego dalej leje się świeża krew.
<Jack? To chyba twój poszukiwany>

Nowy zmutowany


Sillieny "Rize" Crutch / 18 lat / Pracujący / Mutant

Od Jacka

   Chodziłem po gruzach jakichś starych budynków, by ruszyć na kolejną, opuszczoną ulicę. Musiałem znaleźć pewną osobę, która była zmuszona opuścić miejsce swojego pobytu, w powodu pojawienia się tam dużej liczby mutantów. Niby rozumiałem, jednak z drugiej strony teraz musiałem go szukać, co strasznie mnie irytowało. Jeszcze się okaże, że uciekł gdzieś daleko, albo co gorsza, że go zabiły. To drugie spowodowałoby i mój koniec, bo bez jego towaru długo nie pociągnę. Sprawdziłem już dość duży teren, jednak niczego ciekawego nie znalazłem, prócz paru mutantów. No, przyjemniej sobie trochę pobiegałem. Po chwili wszedłem na teren, gdzie praktycznie wszystkie budynki stały nienaruszone. Skoro one są w dobrym stanie, to może mieszkania nie będą gorsze i uda mi się znaleźć w nich coś przydatnego. Skierowałem się do pierwszego budynku z brzegu, zaraz do niego wchodząc. Odnalazłem mieszkanie, które było otwarte i wszedłem do środka. Wow, trzeba przyznać, że było naprawdę świetnie urządzone. Bałagan był wszechobecny, jednak nic nie wskazywało na to, że coś w mieszkaniu jest poważnie uszkodzone. Rozejrzałem się po nim. Plusem było to, że w żadnym pomieszczeniu nie znalazłem trupów, a minusem to, że nie było niczego przydatnego. Ktoś musiał być tu wcześniej. Zawitałem do kuchni, gdzie sprawdziłem, czy jest tam bieżąca woda. Była, więc odłożyłem plecak i umyłem twarz oraz ręce. Picie tego było zbyt ryzykowne, a ja chciałem jeszcze trochę pochodzić po tym świecie. Moim następnym przystankiem była sypialnia, w której oknach brakowało szyb. Wyjrzałem przez jedno z nich, jednak jedyne co zobaczyłem to puste ulice. Już chciałem wychodzić, gdy usłyszałem ciche kroki. Ktoś był w mieszkaniu. Wszystko byłoby dobrze, gdybym znał zamiary przybysza. Cholera... Jeśli to jakiś mutant, nie mam szans, jednak jeśli to człowiek to może być ciekawie. Postanowiłem wyjść sprawdzić co chodzi po mieszkaniu. Raz kozie śmierć, a w tym świecie czeka nas wszystkich i to prędzej, niż większość myśli.
<Ktoś?>

2 lip 2016

Nowy członek

Jack "Jackie" Calrevaro / 20 lat / Pracujący / Zwykły człowiek

Od Aleksandry c.d od Oremaru

   Wymęczona ciągłym chodzeniem przysiadłam na kupce gruzu. Nie przywykłam do takiego łażenia, a odwodnienie w niczym mi nie pomagało... W dodatku wciąż byłam trochę obolała po ostatniej ucieczce przed tymi potworami... Jakbym sama nie była jednym z nich... 
   Co gorsza po chwili znikąd pojawiło się kilka mutantów, a ja nie bardzo wiedziałam co zrobić. Ścisnęłam w dłoni skalpel nie poruszając się za bardzo mając nadzieję, że sobie odpuszczą... Przecież nie wszystkie zmutowane zwierzęta muszą od razu atakować... Może niektóre zachowały resztki rozumu i dalej są potulnymi pupilami. Słysząc jednak narastające warczenie zaczęłam wątpić w tą myśl. Starałam się na szybko przeanalizować sytuację, by odnieść jak najmniej ran i -Co najważniejsze- ujść jakoś z życiem, gdy nagle ni stąd ni zowąd jakiś gość wleciał w ścianę. Idiota, jestem tego pewna... Spojrzałam na niego zdziwiona i słysząc krótkie "Hej" trochę się spięłam i naciągnęłam na oczy kaptur, bojąc się, że źrenice zmieniły kolor. Mocno zszokowała mnie ta wypowiedź. Przecież dookoła są mutanty... Spojrzałam na zwierzęta zaskoczona. Warczały wściekłe, ale wyglądały jakby bały się podejść. Bały się nas?... Spojrzałam ponownie na chłopaka. Pewnie jego... Zaczęłabym się pewnie zastanawiać dlaczego, jednak jedna z tych bestii spróbowała mnie chwycić za nogę, więc odruchowo się odsunęłam w stronę chłopaka. Ten za to zaczął się śmiać, jakbym co najmniej wystraszyła się pająka... 
- Nie boisz się ich?... - Starałam się siedzieć do niego tyłem, bo akurat wyszłam na słońce, więc mógł zobaczyć, że coś jest ze mną nie tak, a bardzo chciałam tego uniknąć. 
- One się boją bardziej mnie niż jakikolwiek człowiek ich. - Powiedział rozbawiony. Pewny siebie idiota. 
- Zabierzesz mnie w bezpieczne miejsce?... - Spytałam po chwili dość niepewnie. Nie chciałam prosić go o pomoc. Nie chciałam się w jakikolwiek z nim zaprzyjaźniać, czy być mu cokolwiek winna... Wolałabym radzić sobie sama, jednak ta przeklęta sytuacja mnie do tego zmusiła. Obym tego później nie żałowała...
<Ore?>

Od Oremaru

  Mam to nazwać szczęściem, czy po prostu moim przeznaczeniem. Po raz pierwszy od narodzin czuje, że ten świat jest dla mnie wręcz idealny. Może i oszalałem, ale to właśnie moje zdanie. Ta katastrofa była dla mnie wybawieniem od odrzucenia i obelg przez rówieśników, a teraz? Oni nie żyją, a moja „wyjątkowa wada” ratuje mi tyłek przed ich mordercami.  Cóż za ironia…
-No i co myślisz o tym burek?- Mruknąłem do psopodobnego mutanta, na którym właśnie leżałem….Dokładnie…leżałem na jego grzbiecie znudzony, a on szedł jak na jakieś skazanie. Dobrze wiedział, że nie ma sensu walczyć, bo i tak nie zejdę, a dalsze rodeo chyba go znudziło. Mądre zwierzę, tylko szkoda, że w odpowiedzi jedynie na mnie zawarczało, co pewno oznaczała „odwal się w końcu”.
Westchnąłem znudzony. Inne białe mutanty trzymały się od naszej dwójki z daleka…albo tylko ode mnie? Tak…. Zdecydowanie się nie zaprzyjaźnimy.
Mijaliśmy kolejną pustą aleje. Na ulicach stały zdemolowane samochody, leżały śmieci, gdzie nie gdzie widniały zaschnięte ślady krwi. Nie wiem, na co wysłali mnie na ten patrol…pewnie chcieli się mnie po prostu pozbyć, bym dał im spokój z moim ciągłym marudzeniem, że to mi nudno, bądź nic mi się nie chce. Ich kamienne twarze zaczęły nawet przejawiać oznaki irytacji…to jakiś postęp według mnie. Ale zapewne nadal myślą, że ktoś żyje. Ja dawno straciłem tą nadzieje po ostatnim gościu, który zwariował i poderżnął sobie przy mnie gardło. Pobrudził mi ulubioną bluzkę…wiecie jak trudno w tych czasach zmyć plamę z krwi?!
Tak…nie mam innych problemów niż upaćkana bluzka….
Potwory nagle się zatrzymały, a z ich gardeł wydobywało się ciche warczenie nieskierowane na moją osobę. Zaciekawiony zacząłem szukać wzrokiem owego obiektu, a gdy go dostrzegłem zacząłem się zastanawiać, czy nie za długo przesiedziałem na słońcu. Dziewczyna, w śmiesznej i grubej bluzie, mimo że było ciepło, siedziała w cieniu na gruzie. Nie zwracała uwagi na mutanty, a jakoś nie chciało mi się wierzyć, że jest głucha, bo warczenie z każdą chwilą przybierało na sile. Musiałem coś zrobić, bo inaczej te potwory -plus ten, na którym siedzę- rozszarpią ją, a ja znów będę cały we krwi, a na dodatek flakach, kościach i innych rzeczach z ludzkiego organizmu.
Złapałem mojego mutanta za uszy i pociągnąłem by odwrócić jego uwagę, lecz skończyło się to jedynie wkurzonym warknięciem i nagłym upadkiem przez głowę potwora. Nie zdążyłem się uratować, ale za to zrobiłem efektowny koziołka z uderzeniem w ścianę budynku. Jęknąłem niezadowolony czując cały mój ciężar na karku…strasznie niewygodna pozycja, a do tego lekko upokarzająca. Jakoś wróciłem do pozycji stojącej i trzepiąc piasek z włosów rozejrzałem się. Dziewczyna siedziała z trzy metry ode mnie, a jej wzrok mówił sam za siebie, że jakiś idiota, nagle wyleciał ze zgrai krwiożerczych mutantów.
-No hej – zaśmiałem się i uśmiechnąłem promiennie jak gdyby nigdy nic.
<Angie?>

1 lip 2016

Nowy zmutowany

Aleksandra "Angie" Squelette / 21 lat / Nie pracująca / Mutant

29 cze 2016

Punktacja i oznaczenia

Szeregowy: 0- 1000 pkt
Starszy Szeregowy: 1000-2000 pkt
Kapral: 2000-3000 pkt
Starszy Kapral: 3000-4000 pkt
Plutonowy: 4000-5000 pkt
Sierżant: 5000- 6000 pkt
Starszy Sierżant: 6000 - 7000 pkt
Młodszy Chorąży: 7000-8000 pkt
Chorąży: 8000-9000 pkt
Starszy Chorąży: 9000-10 000 pkt
Starszy Chorąży Sztabowy: 10 000-11 000 pkt
Podporucznik: 11. 000-12.500 pkt
Porucznik: 12.500-14 000 pkt
Kapitan: 14.000-15.500 pkt
Major: 15 500-17 000 pkt
Podpułkownik: 17 000- 19 500 pkt
Pułkownik: 19 500-21 000 pkt
Generał Brygady: 21 000-23 000 pkt
Generał Dywizji: 23 000-25 000 pkt
Generał Broni: 27 000-30 000 pkt
Generał: +30 000 pkt


Punktacja:

Opowiadanie: 50 pkt
Zadania: 200 pkt
Największa aktywność: 300 pkt
Zaproszenie nowej osoby: 150 pkt
Podanie nowego pomysłu: 100 pkt

Pierwszy członek

Oremaru "Ore" Adachi / 19 lat / Pracujący/ Zwykły człowiek