9 sie 2016

Od Aleksandry cd. od Rosalie

   Z samego rana łaziłam po mieście szukając jakiegoś pożywienia czy wody. Większość domów jednak już była dość mocno splądrowana przez co nie miałam co liczyć na jakieś przydatne rzeczy.
Sięgnęłam do torebki po leki przeciwbólowe. Mimo, iż wiem, że nie powinnam chciałam zagłuszyć nimi ból brzucha z głodu. Nie było mi to jednak dane ponieważ nim zdążyłam je wyciągnąć, coś, a raczej ktoś na mnie wpadł. Runęłam na ziemię z hukiem.
 - Przepraszam... - Spojrzałam przed siebie.
   Siedziała tam niziutka dziewczyna, o jasnej cerze i bielutkich długich włosach. Wpatrywała się we mnie swoimi ślicznymi kolorowymi oczkami. Oczkami... Przypomniałam sobie o moich oczach i szybko je zakryłam kapturem z obawy o białe źrenice. Zakryłam też dłonie rękawami. Może nie zauważyła mojej "inności"...
 - Nic Ci nie jest?... - Zmartwiłam się i podniosłam. 
 

4 sie 2016

Od Rosalie

   Wojna, katastrofa, apokalipsa, koniec świata. Och jak ja kocham takie rzeczy! Nareszcie wolna. Szkoda tylko, że wszystkie robale z laboratorium zmarły zaraz po awarii reaktora. A tak bardzo chciałam im pomóc odejść z tego świata. Z drugiej strony mogę przestać marudzić, że umieścili mnie w najbardziej opancerzonym pokoju w budynku. Szczerze mówiąc nie pamiętam kiedy ostatnio byłam na zewnątrz. Chwila… Czy ja kiedykolwiek byłam na zewnątrz? Oj, mniejsza z tym. Świat i tak już dawno stracił swoją naturalność i urok. Nie łatwo było się wydostać z gruzów laboratorium, ale nareszcie udało mi się ujrzeć niebo. Co prawda zakryte gęstą, czarną chmurą z promieniotwórczych odłamków czy czymś w ten deseń. Przez dłuższą, naprawdę dłuugą, chwilę nie byłam w stanie normalnie oddychać, ale potem mój organizm się przyzwyczaił. To zapewne nie tylko sprawka pyłu i dymu w powietrzu, ale pewnie też tego, że całe życie oddychałam suchym, klimatyzowanym powietrzem czystym od wszelkich zanieczyszczeń i zarazków. W ogóle to ciekawe jak zareaguje na tą zmianę otoczenia mój organizm. Cóż, najwyżej zdechnę do 2 dniach. Tak naprawdę to nawet nie mam pewności czy nie zostałam sama, a reszty żywych stworzeń nie zmiotła z powierzchni Ziemi chociażby fala uderzeniowa.
~2 tygodnie później~
   Niestety nie wszystko wymarło. Muszę z przykrością przyznać, że nawet większa część niż zakładałam ocalała. Odnalazłam moje ukochane psiaki krótko po wyjściu z gruzów budynku, w którym mieszkałam. Wszędzie można spotkać mniej lub bardziej rozumnych zmutowanych, momentami chyba nawet widziałam zdrowe osoby, ale nie specjalnie mnie do nich ciągnęło. Dzisiaj był wyjątkowo ładny dzień. Chmury dymu się podniosły dzięki czemu łatwiej mi się oddychało, a jednocześnie w mojej okolicy nie kręciło się za dużo mniejszych jak i większych stworzeń. Siedziałam sobie na dachu budynku oparta o jakąś starą kolumnę. Przyglądałam się wyniszczonej okolicy, gdy nagle za plecami usłyszałam głośne charknięcie i w tym samym momencie poczułam odrażającą woń. Jakieś rozkładające się dziko-podobne stworzenia kroczyły w moim kierunku. Że też ich wcześniej nie zauważyłam. Cicho wzdychając podniosłam się. Psiaki, które do tej pory wylegiwały się już miały rzucić się na zmutowane zwierzaki, gdy zakazałam im walczyć gestem ręki, a sama weszłam na belkę, która prowadziła do sąsiedniego budynku. Balansując nad przepaścią zauważyłam tylko kątem oka jak moje zwierzaki niepostrzeżenie schodzą na dół po schodach, gdy potwory skupiły swoją uwagę na mojej osobie. Szybko przemknęłam do drugiego budynku i kontrolowanym biegiem zeszłam na dół. Już myślałam, że to jedyne co mnie dzisiaj spotka i zaraz będę mogła dalej polenić się w jakimś odosobnionym zaułku, ale niestety to nie koniec wrażeń. Niemalże wybiegając przez drzwi wejściowe zderzyłam się z jakąś postacią. Obydwie upadłyśmy z cichym hukiem wzniecając przy tym pył w powietrze. Gdy tylko uniosłam głowę ujrzałam kobietę o jasnej cerze i pięknych, długich, blond włosach.
<Aleksandra?>

3 sie 2016

Od Cory c.d od Natalie

   Nic nie zostało. Czubkiem buta kopnęłam wyważoną płytę, która wcześniej zasłaniała wejście do niewielkiego pomieszczenia w zrujnowanej kamienicy. Pusta szafka, w której przedtem trzymałam wszystkie zapasy, leżała przewrócona na bok. Ktokolwiek włamał się do mojej kryjówki, zabrał wszystko.
   Nie mógł znaleźć broni - pocieszyłam się w myślach, odsłaniając ukryte wyżłobienie w ścianie. Jednak zarówno łuk, jak i strzały przepadły. Złodziej dokładnie sprawdził każdy zakamarek. Jedyne co miałam ze sobą, to stary i dziurawy plecak, znaleziony ostatnio na śmietniku. A więc muszę znaleźć kogoś, do kogo się przyczepię. Albo wreszcie dostać się do Kruków czy Shadow Fang. Jedni i drudzy szukają kogoś doświadczonego w posługiwaniu się bronią, jeśli zdobędę ich zaufanie, może nawet dostanę kiedyś nową broń.
   Godzinę później spacerując przez pobliski las, wypatrywałam jakichkolwiek jadalnych roślin. Choć promienie skaziły ziemię, niektóre zmutowane rośliny nadawały się do zjedzenia. Nie przypominały niczego dotychczas znanego, jednak nie były też czymś nowym. Na przykład takie poziomki, nie były już czerwone, tylko białe. Niby zachowały kształt, ale zmieniły kolor. Szybko rwałam owoce z krzaczków skrytych między drzewami i wsypywałam do kieszeni kurtki.
   I wtedy dojrzałam prawdopodobnie jednego z największych mutantów, jaki mógł żyć w okolicach miasta. Porośnięta futrem, kwadratowa sylwetka niezgrabnie wymijała rozłożyste drzewa, korony ledwo górowały nad bestią. Poznałam naczelnego po jakby ludzkich łapach, którymi zahaczał o co większe krzaki. Mutant musiał uciec z zoo, ale najpierw wchłonął odpowiednio wielka dawkę radioaktywnych promieni, porządnie wyrósł i udał się do bardziej naturalnego środowiska. Chciałam odejść w innym kierunku, lecz zauważyłam, że goryl był zajęty czymś konkretnym. Skryłam się za drzewem, by usłyszeć potem huk pękającego kamienia i dziewczęcy krzyk. Za późno?
   Nie - podpowiedział mi wewnętrzny instynkt. Rzuciłam w kierunku mutanta moją ostatnią nadzieją, w pośpiechu pociągając prowizoryczną zawleczkę. Efekt był niewiarygodny.
   Pośród skrzących się odłamków metalu najpierw zapaliła się jego sierść, dopiero potem usłyszałam potworny ryk. Goryl padł, odsłaniając przerażoną ofiarę. Zza drzewa wychyliła się wysoka, lecz drobna postać z krzykliwie błękitnymi kucykami. Ten kolor był dla mutantów jak napis: „tutaj jest twój obiad”. Przez chwilę mierzyła mnie wzrokiem, jednak nie mogła zobaczyć niczego więcej, niż mojej sylwetki. A potem szybko wycofała się w gąszcze za plecami.
   Co ona wyczynia? Szybko minęłam nadpalonego mutanta w nadziei, że prowizoryczny granat i ogień zabił tak wielkiego zwierza. Przyśpieszyłam ze niespokojnego kroku w bieg i dogoniłam dziewczynę. Nie wiedziałam jak ja zatrzymać, a ona pewnie mnie nie usłyszała. Machinalnie złapałam ją za ramię i prosto z mostu zapytałam:
- Gdzie się wybierasz?
    Dziewczyna odwróciła się z obawą, jednak wyraźnie jej ulżyło na widok kogoś w miarę normalnego. Nastąpiła cisza, przerwana trzaskiem palącego się mięsa. W powietrzu unosił się już okropny smród.
- Ja… nie szukam kłopotów - w końcu wyjaśniła. - Pozwól, że sobie pójdę.
   Już chciałam odpuścić, ale targnęło mną kolejne przeczucie, tym razem bardziej racjonalne. Zapach mokrego szczura wymieszany z…
- Ich jest tutaj więcej. Nie czujesz tego zwierzęcego odoru? Nie radzę zostawać ci tutaj samej - dodałam. - Mogłabyś wrócić ze mną, byłoby raźniej - zaproponowałam, już żałując swych słów.
   Dziewczyna przymrużyła oczy. Nie miałam zielonego pojęcia, co sobie właśnie pomyślała. Ponieważ nie odezwała się słówkiem, powoli zawróciłam w kierunku miasta, wciąż jednak nasłuchiwałam odpowiedzi.
<Natalie?>

Nowy Zmutowany


Cora Audrey Page/ 24 lata/ nie pracująca/ zmutowany

31 lip 2016

Od Ganty cd. od Asami

   Kiedy poprosiła mnie o doprowadzenie to brzmiało dla mnie tak jakby podała mi swoją głowę na tacy. Uśmiechnąłem się delikatnie, gdy dodała że mieszka w opuszczonej dzielnicy, wszystko układało się coraz lepiej. 
- Nie ma problemu. - powiedziałem. A moje oczy jak zwykle błysnęły, jednak ona wydawała się być na tym punkcie ślepa. Czyżby naprawdę jeszcze nie zauważyła że jestem mutantem? Może jest daltonistką, albo po prostu za bardzo ufa ludziom. A istnieje też taka możliwość że ona sama jest mutantem. Oj tam . Nieważne. Ważne jest to że nie ucieka z krzykiem, jak większość. 
Szliśmy powoli w skazanym kierunku. Miałem wrażenie że specjalnie wybiera jak najbardziej ciemne i opuszczone uliczki. Ciągle rozmawialiśmy, głównie to ja pytałem a ona odpowiadała. Lubię poznać nieco swoją ofiarę . Rozmawiając tak z nią nie zauważyłem nawet ile doskonałych okazji przegapiłem, aby zaatakować. Tyle razy podczas drogi nie było nikogo innego na ulicy oprócz nas. Z łatwością wtedy mogłem przystąpić do ataku, ale jednak rozmowa wydawała mi się bardziej interesująca i mówiłem sam do siebie: - E tam. Za chwilę znowu będzie okazja. 
W pewnym momencie naszej "podróży" na naszej drodze stanęły trzy ogromne dobermany. Piana wypływała im z pyska wodospadami. A ich czerwone oczy lśniły w ciemnej uliczce, w której się znajdowaliśmy. 
Asami stanęła jak wryta. Ja spokojnie powiedziałem do niej:
- Tylko nie uciekaj. 
Po czym wyciągnąłem z jednej ze skrytek w moich spodniach nóż. 
Uśmiechnąłem się i zmierzyłem wzrokiem 3 czworonożne postacie, które zaczęły lecieć w naszym kierunku. Zanim dobiegły, popchnąłem Asami w tył, tak aby sam zostać na przeciw psom, które już skoczyły by dostać się do mojego gardła. Przed dwójką z nich zrobiłem unik, a trzeciego złapałem podczas skoku za łeb. Ten próbując się uwolnić machał łapami w powietrzu. Utrzymanie psa za samą czaszkę byłoby bardzo trudne dla człowieka, ale ja przecież mam to szczęście że moją mutacją jest nadludzka siła. Zacząłem coraz bardziej zaciskać dłoń na jego czaszce dopóki ta nie pękła, a jego mózg i krew nie obryzgały mnie . A jego już nieżywe ciało upadło bezwładnie na ziemię. Popatrzyłem na swoją dłoń która przesiąknięta była krwią. Nie mogłem powstrzymać tego swojego dziwnego nieludzkiego instynktu. Oblizałem ją, zapominając o dwóch pozostałych psach. Które zaatakowały mnie od tyłu. Upadłem na brzuch, a one zaczęły rozrywać moją bluzę na plecach. Jednak szybko i bez większego trudu wstałem, tym samym zrzucając z siebie dwa pozostałe. Które teraz zaczęły gryźć mnie po nogach, sprawiając że coraz bardziej zaczynały krwawić. Zrobiłem zamach i odwracając się wbiłem nóż w głowę jednego z psów, który zaczął piszczeć i drgać. Zacząłem niemiłosiernie wiercić w jego głowie, dopóki ten całkiem nie zesztywniał. Gdy był już martwy, nadepnąłem na niego ostatecznie łamiąc mu całe ciało żeby mieć pewność że już nie wstanie. Gdy tak bawiłem się z tym, zapomniałem że jest jeszcze trzeci. Wtedy usłyszałem Asami, zauważyłem że ostatni żywy pies dał sobie spokój ze mną i zaatakował ją. O nie. Nie ma mowy. Ja pierwszy ją znalazłem. - mówiłem w myślach sam do siebie. Po czym podszedłem do nich, pies szarpał Asami za nogę . Na mnie nie zwrócił nawet uwagi. Urażony tym faktem kopnąłem go z całej siły w żebra, ten pisnął z bólu tym samym puszczając nogę Asami. Powtórzyłem kopniaka tym razem w pysk, pies cofnął się i już mocno zdenerwowany rzucił się na mnie przewracając mnie. Upadłem na plecy a ten skoczył na mnie. Był najsilniejszy z całej trójki. Siłowałem się z nim nie pozwalając jego kłom dotknąć mojej twarzy. Nóż wypadł mi gdzieś, tak więc jedną ręką siłowałem się z nim a druga szukałem obok siebie noża, gdy w końcu poczułem że mam coś w ręce. Wbiłem mu to między oczy. Pies padł nie żywy, ja ściągnąłem go z siebie i zauważyłem, że wbiłem mu w głowę najzwyklejszy drewniany patyk. Co było dla człowieka prawie nie możliwe, teraz Asami musiała się zorientować, że nie jestem zwyczajnym człowiekiem. Popatrzyłem na nią.
<Asami?>

25 lip 2016

Od Natalie

   Przeciągnęłam się leniwie. Rozejrzałam się nie przytomnie wokół, jak każdego ranka. Przez rozbite okno napływały do rozlatującego się pomieszczenia nieśmiałe promyki słońca. Podniosłam się, przecierając zaspane oczy. Przeczesałam błękitne włosy połamanym grzebieniem bez połowy ząbków znalezionym w obecnej kryjówce. Przygładziłam ubranie i założyłam nieodłączny element mojego stroju - słuchawki. Zerknęłam z przyzwyczajenia na potłuczone lustro wiszące ledwo na ścianie. Obróciłam się i wyszłam przez wiszące niepewnie na jednym zawiasie drzwi. Po drodze zgarnęłam wiszący na niskiej gałęzi worek-plecak, i zarzuciłam go na plecy. Sprężystym krokiem ruszyłam w stronę lasu. Skradzioną sałatą się nie najem. Pora nazbierać czegoś smaczniejszego. Na takie "polowania" chodziłam od czasu do czasu, bo nie mogło to zastąpić porządnego jedzenia. Za to służyło za dobrą przekąskę. Weźmy na to np. takie jagody; na obiad nie wystarczy, ale za to będą świetnym dodatkiem do innych pokarmów. Co prawda od wybuchu nie jem jak królowa, (przedtem zresztą też nie byłam zbyt bogata) ale dało się tak żyć. Choć było dość ciężko.
   Powoli zagłębiałam się w ciemny las. Nagle usłyszałam coś wielkiego przedzierającego się przez zarośla. Odwróciłam się błyskawicznie w tym kierunku. Z pośród drzew wyłoniła się ciemna sylwetka. Cofnęłam się gwałtownie. Przede mną stał mutant. Nie byłam w stanie stwierdzić nawet, czym był wcześniej. Ale czymś dużym. I zdecydowanie przybyło mu na wzroście. Gdyby ubyło, to musiałby chyba być słoniem. W każdym razie cokolwiek by to nie było, już zdążyło mnie zauważyć. I chyba było głodne. Jednym wielkim susem znalazło się przy mnie. Może kangur? Zamachnęło się. Szybko odskoczyłam, a jego pięść rozwaliła kamień obok mnie. Raczej goryl. Przebiegłam pod jego wyciągniętą ręką i schroniłam się za szerokim pniem drzewa. Rozejrzał się. Zaczął węszyć. Spojrzał na drzewo za którym się schroniłam, i zaczął iść w jego kierunku. Zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu jakiejkolwiek drogi ucieczki. Nagle zobaczyłam jakąś postać, a potem wielkie cielsko mutanta zwaliło się bez czucia na ziemię. Zerknęłam na wybawiciela, próbując określić, czy może mi w jakiś sposób zagrozić. Uznając, że lepiej jak najszybciej się oddalić, postanowiłam nie zwracać na siebie zbytniej uwagi nieznajomego. Przeszłam kilka kroków i już miałam postawić kolejny, kiedy ktoś położył mi rękę na ramieniu.
- Gdzie się wybierasz?- zapytał. Odwróciłam się z obawą.
<Ktoś?>

Od Asami cd. od Ganty

   Chłopak podszedł do mnie i odwzajemnił delikatny uśmiech. Podrapał się za tył głowy, pytając się przy tym:
- Przepraszam wiesz może co to za ulica? - zapytał się. Zmierzyłam go od stup do głów (przepraszam, głowy). Był wyższy ode mnie, co powodowała, że czułam się osaczona i naprawdę bardzo mała. Był dobrze zbudowany, widać było, że regularnie ćwiczy. Miał blond włosy, a niektóre kosmyki opadały mu na czoło robiąc wrażenie rozczochranych, lecz nie tak bardzo jak moje. 
- Southwark Westminsteru - powiedziałam. Miałam wrażenie, że chłopak w ogóle nie zrozumiał co do niego powiedziałam, lecz po prostu nie zwróciłam na to głębszej uwagi, chowając ukradzione pieniądze do kieszeni. Mężczyzna zrobił zdziwiona minę po czym dodał:
- Naprawdę? Jestem aż tak daleko? Na szczęście niedaleko jest fajna kawiarenka. Może masz ochotę na kawę? Ja stawiam. - Uśmiechnął się całkiem naturalnie, lecz jego oczy błysnęły wyjątkowo specyficznym kolorem. Nie dało by się tego przeoczyć. Nasze spojrzenia się od razu skrzyżowany. Jego oczy biły neonowym zielonym kolorem. Nie wydałam z siebie żadnego przerażonego dźwięku czy też nie wzdrygnęłam się tak jak wcześniej. Przeciwnie. Podeszłam krok bliżej, i przekrzywiłam głowę w geście zaciekawienia, jednocześnie wkładając dłonie do kieszeni, by wyglądać na rozluźnioną - gówno prawda. Przy pasie z tyłu pleców miałam nóż. Chciałam by moje ręce miały do niego szybki dostęp. Mimo wszystko, wpatrywałam się w jego neonowe oczy. Było to dość chamskie i naprawdę niegrzeczne z mojej strony. Po paru sekundach wyprostowałam się i obdarowałam chłopaka promiennym uśmiechem, po czym dodałam. 
- Iście ciekawe - zaśmiałam się. Nie chciałam się wypytywać gdyż, iż tak już wyszłam na osobę niewychowaną - własnie niewychowana jestem, lecz trochę zasad powinnam znać. Jednakże po tych słowach powiedziałam jeszcze - Możemy iść? Bo wiesz, skoro ty stawiasz to ja jestem bardzo chętna. Tylko spodziewaj się, że wydasz na mnie dużo, głodna jestem - zajęczałam i wyszłam z ciemnego zaułku mijając lekko zmieszanego chłopaka moją postawą. Ruszyłam w tłum, lecz zatrzymałam się chcąc by mężczyzna mnie dogonił. Gdy to uczynił ruszyliśmy w stronę kawiarni. Szłam sprężystym i energicznym krokiem, bacznie obserwując otoczenie. Szliśmy w milczeniu co jego pewnie wprawiało w zakłopotanie więc postanowiłam sprawić by to zakłopotanie było jeszcze większe, bo przecież nie była bym sobą. Podskoczyłam i zrobiłam obrót by wylądować na przeciwko niego. Musiałam podnieść głowę by widzieć jego twarz a on schylić swoją by widzieć mnie. Uśmiechnęłam się promiennie po czym powiedziałam. 
- Idziemy razem do kawiarni a nie znamy nawet swoich imion - podsumowałam i ciągnęłam dalej - Jestem Asami Evel, lecz często mówią do mnie po prostu As - powiedziałam, nadal uśmiechając się, zapytałam się także - A jak brzmi twoje imię? 
On uśmiechnął się lekko i odpowiedział. 
- Ganta Amano - powiedział, po czym ja kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam. 
- Więc chodźmy na podbój kawiarni! - powiedziałam unosząc dłoń do góry. Zachowywałam się jak małe urocze dziecko, lecz dzisiaj wyjątkowo rozpierała mnie energia a ja nie mogłam jej spożytkować - jak zwykle. 
***
   W kawiarni siedzieliśmy do samego późnego wieczora, czego nawet nie zauważyłam. Zawsze starałam się wracać do domu przed zachodem słońca, gdyż później na ulicach zaczynają pojawiać się pierwsze mutanty. O dziwo zjadłam tylko jabłecznik (kocham to ciasto) i czułam się naprawdę nasycona i było mi naprawdę słodko. Chłopak, którego poznałam przez przypadek wydawał mi się naprawdę sympatyczny, lecz miał w sobie coś dziwnego czego nie potrafiłam określić. Kiedy postanowiłam już wracać do domu, wyszłam na ulicę z Gantem, zapytałam się go, zerkając na niego. 
- Em...odprowadzisz mnie? Mieszkam dość daleko i w opuszczonej dzielnicy, więc czułabym się raźniej gdybyś mnie zechciał odprowadzić... - powiedziałam cicho, uśmiechając się nieśmiało. Oczy chłopaka znowu zabłysły tym samym kolorem co wcześniej, lecz nie zwracałam na to uwagi, możliwe, że przez ten czas przebywania w jego towarzystwie przyzwyczaiłam się. 
< Ganta? :> >