4 sie 2016

Od Rosalie

   Wojna, katastrofa, apokalipsa, koniec świata. Och jak ja kocham takie rzeczy! Nareszcie wolna. Szkoda tylko, że wszystkie robale z laboratorium zmarły zaraz po awarii reaktora. A tak bardzo chciałam im pomóc odejść z tego świata. Z drugiej strony mogę przestać marudzić, że umieścili mnie w najbardziej opancerzonym pokoju w budynku. Szczerze mówiąc nie pamiętam kiedy ostatnio byłam na zewnątrz. Chwila… Czy ja kiedykolwiek byłam na zewnątrz? Oj, mniejsza z tym. Świat i tak już dawno stracił swoją naturalność i urok. Nie łatwo było się wydostać z gruzów laboratorium, ale nareszcie udało mi się ujrzeć niebo. Co prawda zakryte gęstą, czarną chmurą z promieniotwórczych odłamków czy czymś w ten deseń. Przez dłuższą, naprawdę dłuugą, chwilę nie byłam w stanie normalnie oddychać, ale potem mój organizm się przyzwyczaił. To zapewne nie tylko sprawka pyłu i dymu w powietrzu, ale pewnie też tego, że całe życie oddychałam suchym, klimatyzowanym powietrzem czystym od wszelkich zanieczyszczeń i zarazków. W ogóle to ciekawe jak zareaguje na tą zmianę otoczenia mój organizm. Cóż, najwyżej zdechnę do 2 dniach. Tak naprawdę to nawet nie mam pewności czy nie zostałam sama, a reszty żywych stworzeń nie zmiotła z powierzchni Ziemi chociażby fala uderzeniowa.
~2 tygodnie później~
   Niestety nie wszystko wymarło. Muszę z przykrością przyznać, że nawet większa część niż zakładałam ocalała. Odnalazłam moje ukochane psiaki krótko po wyjściu z gruzów budynku, w którym mieszkałam. Wszędzie można spotkać mniej lub bardziej rozumnych zmutowanych, momentami chyba nawet widziałam zdrowe osoby, ale nie specjalnie mnie do nich ciągnęło. Dzisiaj był wyjątkowo ładny dzień. Chmury dymu się podniosły dzięki czemu łatwiej mi się oddychało, a jednocześnie w mojej okolicy nie kręciło się za dużo mniejszych jak i większych stworzeń. Siedziałam sobie na dachu budynku oparta o jakąś starą kolumnę. Przyglądałam się wyniszczonej okolicy, gdy nagle za plecami usłyszałam głośne charknięcie i w tym samym momencie poczułam odrażającą woń. Jakieś rozkładające się dziko-podobne stworzenia kroczyły w moim kierunku. Że też ich wcześniej nie zauważyłam. Cicho wzdychając podniosłam się. Psiaki, które do tej pory wylegiwały się już miały rzucić się na zmutowane zwierzaki, gdy zakazałam im walczyć gestem ręki, a sama weszłam na belkę, która prowadziła do sąsiedniego budynku. Balansując nad przepaścią zauważyłam tylko kątem oka jak moje zwierzaki niepostrzeżenie schodzą na dół po schodach, gdy potwory skupiły swoją uwagę na mojej osobie. Szybko przemknęłam do drugiego budynku i kontrolowanym biegiem zeszłam na dół. Już myślałam, że to jedyne co mnie dzisiaj spotka i zaraz będę mogła dalej polenić się w jakimś odosobnionym zaułku, ale niestety to nie koniec wrażeń. Niemalże wybiegając przez drzwi wejściowe zderzyłam się z jakąś postacią. Obydwie upadłyśmy z cichym hukiem wzniecając przy tym pył w powietrze. Gdy tylko uniosłam głowę ujrzałam kobietę o jasnej cerze i pięknych, długich, blond włosach.
<Aleksandra?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz