9 sie 2016

Od Aleksandry cd. od Rosalie

   Z samego rana łaziłam po mieście szukając jakiegoś pożywienia czy wody. Większość domów jednak już była dość mocno splądrowana przez co nie miałam co liczyć na jakieś przydatne rzeczy.
Sięgnęłam do torebki po leki przeciwbólowe. Mimo, iż wiem, że nie powinnam chciałam zagłuszyć nimi ból brzucha z głodu. Nie było mi to jednak dane ponieważ nim zdążyłam je wyciągnąć, coś, a raczej ktoś na mnie wpadł. Runęłam na ziemię z hukiem.
 - Przepraszam... - Spojrzałam przed siebie.
   Siedziała tam niziutka dziewczyna, o jasnej cerze i bielutkich długich włosach. Wpatrywała się we mnie swoimi ślicznymi kolorowymi oczkami. Oczkami... Przypomniałam sobie o moich oczach i szybko je zakryłam kapturem z obawy o białe źrenice. Zakryłam też dłonie rękawami. Może nie zauważyła mojej "inności"...
 - Nic Ci nie jest?... - Zmartwiłam się i podniosłam. 
 
 Podałam jej też niepewnie rękę, by i ona wstała. Nie skorzystała jednak z niej. Nie ufała mi, tego mogłam być pewna. W sumie nie dziwię jej się... Gdy w końcu wstała z ziemi, nadeszły dwa dość sporę psy. Jeden o śnieżnobiałej sierści zaś drugi o kruczoczarnej. Zaczęły powarkiwać i najwyraźniej szykowały się do skoku na moją osobę, jednak dziewczyna gestem ręki je uspokoiła. Cofnęłam się mimo to o krok do tyłu trochę wystraszona. Skoro potrafiła oswoić mutanta, to zapewne jest niebezpieczna... Zaczęłam się zastanawiać nad ucieczką, ale stworzenia u jej boku z pewnością by mnie dogoniły i rozszarpały więc nie był to chyba dobry pomysł. W dodatku jej spojrzenie było na tyle zimne, że mimo tych psów można było czuć niepokój.
 - Wybacz, że Ci przeszkodziłam... Pójdę lepiej... - Niepewnie zaczęłam się cofać. 
   Stanęłam jednak gdy psy zaczęły ponownie powarkiwać. Po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że to nie na mnie warczą, a na coś za mną... Usłyszałam jak coś charknęło i się odwróciłam wystraszona. Ujrzałam dziko-podobne stworzenie, które najwyraźniej wyszło z budynku obok i nie było pokojowo nastawione...
< Rosalie? >

2 komentarze: